środa, 16 października 2013

Tajemniczy ogród

No dobra, może niezupełnie ogród i nie aż tak tajemniczy, ale przyznacie, że to niezły tytuł dla posta. Można by też taką książkę napisać... :D

Z racji tego, że jesień zawitała do Tajpej - dziś były tylko 22 stopnie (!), a zatem tutejsi przywdziali długie spodnie, pełne buty i kurtki (moja nauczycielka przyszła dziś w kozakach), warunki sprzyjały łazikowaniu. Poza tym musiałam trochę rozchodzić zakwasy. Tak, przyznaję się, jeszcze wczoraj przy schodzeniu po schodach wydawałam z siebie jęki, bynajmniej nie rozkoszy. Ale tak to jest, jak się udaje kozicę, lekceważąc zastałe, sflaczałe mięśnie. 

Odnalazłam zatem na oko przyjemną, krótką trasę hikingową w okolicach Jingmei (景美) i wyruszyłam w drogę. Mapa na stacji metra wskazywała, że do wejścia na szlak prowadzi droga prosta jak strzelił. Strzelił w pysk, jak się okazało. W przeciwieństwie do poprzedniej słoniowej trasy, nie czekały na mnie żadne strzałki i wskazówki, a okolica... Tajpej sprzed 30 lat :) Bałam się wyciągnąć aparat na początku i byłam bardziej zajęta szukaniem wspomnianej nie-prostej drogi, stąd tylko kilka nieoddających uroku okolicy fotek.



Na szczęście na Palemkę zawsze można liczyć, ale tym razem nie miałam iść w jej stronę. Przynajmniej tyle wiedziałam :D 

To kolejny z punktów orientacyjnych - prawdopodobnie jeden z pierwszych Maców na wyspie :D (w tym roku sieć obchodzi tutaj 30-lecie), później będzie lepiej widać, skąd ta moja surowa ocena

Oczywiście trochę przesadzam, ale w takim lekko pokrytym patyną czasu otoczeniu jeszcze się w Tajpej nie znalazłam, przygoda więc była przednia. Zwłaszcza że nie mogłam znaleźć wejścia na szlak. Kiedy już miałam zrezygnowana zapytać kogoś o drogę, dotarłam do skrzyżowania i... rozejrzałam się. Niezawodny sposób! Zwłaszcza jeśli obiekt poszukiwań znajduje się w zasięgu wzroku. :D

Od razu przezornie zrobiłam zdjęcie mapce

Poniżej wielkie stopy przy wejściu

Naprawdę wielkie :D 

O co chodzi ze stopami? Miejska legenda głosi, że jeden z Ośmiu Nieśmiertelnych, niejaki Lu Dongbin, zostawił właśnie tutaj (znaczy na górze), na skale, ślady swoich dolnych kończyn.

Brama nad wejściem na szlak - napis głosi: Xianji Yan (nazwa górki, którą zaraz miałam zacząć zdobywać) 

Tu już sam szlak. Znowu schody, ale jakże zachęcające! 

Generalnie początek trasy przypominał mi trochę Enoshimę - wijące się między domami i ogródkami schody, zewsząd przyjemna roślinność, zieleń, kwiatowe zapachy, niby w mieście, ale jakby już nie :)



Początkowo wyglądało, że jest to miejsce służące przede wszystkim wyprowadzaniu psów. Potem okazało się, że przydaje się także seniorom do wzmacniania kondycji na rozmaite wysiłkowe sposoby. Coś w sam raz dla mnie! :D Generalnie przyjemnie, parkowo, nie bardzo stromo, a przynajmniej stromizna została rozłożona ;)


Poniżej rzut oka na budynek, w którym mieści się wspomniany McDonald's. Prawda, ze malowniczy? 

Wejście na jedną z wielu ścieżek odchodzących od głównej trasy. Choć sam szlak nie jest długi, a górka nie jest wysoka, dzięki tym pobocznym ścieżkom nie sposób się tu nudzić. 


Jedna z wielu altanek, czy miejsc na odpoczynek po drodze. W tej kwestii Tajwańczycy wykazują się wyobraźnią :) 


Powoli panorama się poszerza.. 

Pod szczytem czeka na nas świątynka

Z przestronnym tarasem.. 

..z którego można podziwiać - któż zgadnie - panoramę miasta :) 



Można też przysiąść, coś przekąsić, postudiować uczone księgi 

Można też podziwiać detale architektoniczne


Albo ruszyć dalej :) 

Przed nami podobno skała z odciskami stóp 

Widzicie coś?

Przyznaję, że wolałam podziwiać górskie krajobrazy wokół miasta

I zapolować na motylka :D 

Jedna z wielu ćwiczących na tym terenie - uwieczniona tutaj pani chodziła po tym pomoście w tę i nazad, permanentnie się przeciągając i słuchając jednocześnie lekcji angielskiego z radyjka 

A tu - być może należący do niej - zmyślny parasol 

No, tu przynajmniej widać jakieś "stopy"! 

Droga powrotna choć przez chwilę była nieco bardziej dzika

Przydarzył się jeszcze kolejny taras widokowy, to skorzystałam, bo akurat słoneczko zaczęło zachodzić 
 

Wiewiórka za to nie skorzystała z mojej chęci do uchwycenia jej w kadrze 


Był tajemniczy ogród, może być i Narnia ;) 

A tu rośnie mi bąbel od całkiem nietajemniczego ugryzienia komara. Co ciekawe - powiększył się jeszcze 6-krotnie (bąbel, nie komar), swędząc niemiłosiernie, po czym... znikł! Takie czary to ja rozumiem  

Jeszcze słit focia, skoro przydarzyło się lustro. Jak widać - stylizacja w sam raz na jesienne chłody :D 

Jeszcze jeden ołtarzyk i... 

...powrót do cywilizacji 


Mogłam co prawda jeszcze zaczekać, aż się całkiem ściemni i zużyć trochę miejsca na karcie pamięci na kolejne malownicze zdjęcia, ale miałam ambitny plan powrotu do domu rowerem. 

Plan udaremniony przez groźnie wyglądające niebo

Co prawda, ostatecznie nie lunęło, ale nauczyłam się już nie ufać pogodzie w Tajpej. Zwłaszcza w weekendy :P Rowery zatem będą musiały jeszcze poczekać. Może w piątek? Stay tuned!











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz