niedziela, 18 czerwca 2023

Londyńskie migawki: rom-komy

 Oczywiście, że oglądam komedie romantyczne!

Mam kilka ulubionych, również w zależności od pory roku, które otulają jak ciepły kocyk kiedy go potrzeba. Wiadomo, na ogół nie grzeszą zbyt wysublimowaną fabułą, ale jeśli jest chemia między głównymi bohaterami, ciekawy drugi plan, wzrusz i trochę śmiechu, a do tego przyjemne okoliczności przyrody, to dlaczego nie? Londyn występował jako "okoliczności przyrody" w wielu produkcjach tego gatunku, ale dziś skupię się na dwóch, które wprosiły się na trasę naszego zwiedzania Londynu.


"Notting Hill"

Kiedy Adam zapytał o "must have" do zobaczenia w Londynie, gdzieś na początku stawki wymieniłam dzielnicę Notting Hill. I sama sobie zadaję pytanie, dlaczego?

Dla niewtajemniczonych, w 1999 roku wszedł na ekrany film z Hugh Grantem i Julią Roberts o jakże oryginalnym tytule. On - ciapowaty właściciel księgarni podróżniczej, ona - megagwiazda Hollywood. Galeria mniej lub bardziej ekscentrycznych znajomych w tle. Reszty się pewnie domyślacie ;)

W sumie fanką Hugh i jego inteligentnych, acz nieśmiałych i gapowatych bohaterów nigdy nie byłam. U Julii doceniałam szeroki uśmiech i bezpretensjonalność, ale nie pożerałam jej filmografii z wypiekami. W samym filmie drażniła mnie postać chociażby Spike'a a kilka scen do dzisiaj wywołuje grymas zażenowania, ale jednocześnie ikoniczne wyznanie Anny Scott, urodzinowa kolacja czy końcowy pościg przywołują uśmiech, spełniając kryteria filmowego kocyka. 

Za pomocą filmowej magii, samo Notting Hill utrwaliło się zatem w mojej pamięci jako taka wioska w mieście, z uroczą księgarenką, kolorowymi drzwiami mieszkań i sobotnim targiem, gdzie romatyczne historie czają się za rogiem jak - wybaczcie - Will z sokiem pomarańczowym. :D 

Uwielbiałam też ścieżkę dźwiękową, ba! To chyba właśnie temu filmowi zawdzięczam usłyszenie po raz pierwszy "Ain't no sunshine" - piosenki, która zajmuje specjalne miejsce w moim serduszku po dziś dzień. Dla chętnych: mój prehistoryczny występ z czasów stypendium w Japonii tutaj.

A zatem, słowo się rzekło - zwiedzamy Notting Hill!

Dzielnica bardzo przyjemna, zwłaszcza w słoneczną sobotę




Docieramy do TEJ księgarni, a raczej tej,
która posłużyła za inspirację


Nie jesteśmy jedynymi, którzy zdecydowali się zajrzeć ;)
Na szczęście nie jest to tylko kolejny sklepik z pamiątkami
(choć te oczywiście sprzedają), a rzeczywiście
funkcjonująca księgarnia, nie tylko podróżnicza


Jest i targ, zupełnie jak w filmie!


Docieramy wreszcie i do samych niebieskich drzwi,
za którymi mieszkali Will i Spike
(uważni dostrzegą nową pamiątkę z księgarni na ramieniu ;) )


"Zakochany Szekspir"

William Szekspir ma problemy z weną, a terminy gonią. Poznaje JĄ i natchniony tworzy "Romeo i Julię", ale czy w prawdziwym życiu mają szanse na mniej dramatyczny finał?

Może trochę mniej w tym filmie komedii, a więcej melodramatu, ale ogląda się przyjemnie i na pewno mniej tam scen, na które się krzywię. Najciekawiej wypada drugi plan, a nade wszystko królowa Judi Dench, i wszelkie perypetie okołoteatralne.

O Szekspirze wspominałam juz kiedyś w osobnym wpisie tutaj. Jak to za sprawą tego właśnie filmu, tym razem funkcjonującego w zbiorowej świadomości głównie jako złodziej Oscarów w rekordowo mocnym 1999 roku (znowu!), zamarzyły mi się odwiedziny w teatrze elżbietańskim. Choć gdański odpowiednik zdecydowanie daje radę, nie mogłam sobie odmówić wizyty w słynnym "The Globe". I to jeszcze na "Śnie nocy letniej"!

Każdy napotkany w metrze plakat potęgował
radosne oczekiwanie!

Tym razem miało być po bożemu - bilety stojące za 5 GBP i nadzieja na znośną pogodę, bo dachu brak. Dotarliśmy przed czasem i ekscytacja zaczęła sięgać zenitu, bo teatr wygląda tak:

Tu widok z naszych miejsc przy samej scenie.
Niby z boku, ale aktorzy w pełni wykorzystywali
przestrzeń i rzadko nie widzieliśmy, co się dzieje


Bilety wykupione!


Jest radość! Jest ekscytacja! Co to będzie?

Przedstawienie, choć długie (plus przerwa), absolutnie nas porwało. Nie dłużyło się ani chwili, śmialiśmy się w głos z całym tłumem widzów, śledziliśmy kolejne sceny jak zahipnotyzowani, podziwiając aktorów, którzy odgrywali przynajmniej dwie postaci na zmianę. 

Nie będę udawać, że wszystko co do słowa rozumieliśmy, ale i lokalsi tłumaczyli sobie w przerwie niektóre zawiłości archaicznego języka. Oglądałam kiedyś "Sen..." w Teatrze Polskim w Warszawie, plus włączyłam sobie w przerwie tekst na telefonie, żeby było łatwiej, ale nawet bez tego - aktorzy grali dość sugestywnie, więc można było nadążyć za intrygą. To, co chyba najbardziej nam doskwierało, to zmęczone po całym dniu chodzenia nogi i temperatura, kiedy już wraz z zapadającym zmrokiem zaczęła wyczuwalnie spadać.

Tak czy inaczej - wrażenia niezapomniane i nieporównywalne z żadnym innym teatrem. Wróciłam się jeszcze, żeby zrobić dla Was zdjęcia tuż przed zamknięciem.




 

I kto by pomyślał? Tak oto dwie wcale nie najwybitniejsze komedie romantyczne zaprowadziły nas w ciekawe miejsca i zapewniły wyjątkowe wrażenia. Jest moc w popkulturze, której nie warto lekceważyć w podróży, a wręcz przeciwnie - warto dać jej się czasem ponieść, do czego mocno Was zachęcam.

niedziela, 4 czerwca 2023

Londyńskie migawki - Harry Potter

Może to wstyd, a może tylko niespodzianka, ale przed majem 2023 byłam w Londynie tylko raz. Pracowo, dwa popołudnia do zagospodarowania, z których to jedno słoneczne zgodnie z prawem Murphy'ego spędziłam z resztą ekipy w pubie, a to drugie - przeznaczone na zwiedzanie - zaserwowało nam prawdziwie londyńską pogodę.

Niedosyt i niespełnione marzenie pozostało. A kiedy spełniać marzenia jak nie w urodziny? :)

Coroczna tradycja wizyty na Helu została więc tym razem przerwana i przyszła pora na Londyn. Trzy i pół dnia to zdecydowanie nie dość, pozostało więc spróbować wskazać priorytety, licząc się z tym, że na pewno coś zostanie na kolejną wizytę. Albo raczej wizyty.

Co więc zostało na liście? Z pewnością włóczenie się po mieście w poszukiwaniu rozpoznawalnych z wytworów kultury miejscówek i innych nerdowskich świątyń. Nie obiecuję, że będą kolejne części tego wpisu, ale skoro na blogu znajduje się już notka o Harrym w Edynburgu, to od niego zaczniemy...

Harry Potter

Nie wdając się w zbyt wiele szczegółów, Harry Potter był dla mnie bardzo ważną serią. Zaliczyłam stanie o północy w oczekiwaniu na premiery, czytanie pirackich tłumaczeń przed oficjalnym, frustrację kolejnymi filmami, kiedy znowu pominięto ważny wątek czy dialog lub dodano jakieś głupoty. Ba!, Harry wciąż ma specjalne miejsce w moim serduszku i to właśnie ta seria jako jedna z nielicznych przyjechała ze mną do Szwajcarii, a w przypływie gorszego nastroju powrót do sagi to jak ciepły kocyk i kakałko w jednym. Nawet filmy pokryły się już dla mnie odpowiednią patyną nostalgii i nie rażą już tak bardzo jak kiedyś... No chyba że Ginny właśnie wiąże Harry'emu buty, grrrr..

Oczywiście z biegiem lat dostrzegam coraz więcej luk i absurdów w fabule i świecie przedstawionym, ale to, że jakieś miejscówki z Harry'ego zostaną przez nas odwiedzone podczas tego wypadu do Londynu, było dla mnie równie oczywiste.

Tym razem odpuściłam wizytę w studiu Warner Bros, chcąc zobaczyć jak najwięcej miasta. Może kiedyś, najchętniej w towarzystwie innego Potteromaniaka, przyjdzie i na nie pora... Chętni mogą się zgłaszać!

Ale i bez studia nie można w Londynie narzekać na brak atrakcji czy nawiązań do historii chłopaka z blizną. Gotowi?


Peron 9 i 3/4 na stacji King's Cross

Kultowe miejsce z gigantyczną kolejką do zrobienia sobie pamiątkowego zdjęcia ukazującego delikwenta w momencie przechodzenia przez ścianę na jedyny słuszny peron. Na stanie w kolejce szkoda było czasu, a kiedy myślałam, że uda się przechytrzyć system, pojawiając się tuż przed zamknięciem pobliskiego sklepu z tematycznymi pamiątkami, to... przechytrzono mnie :D Bo okazało się, że godziny otwarcia sklepu i godziny przeznaczone na zdjęcie nie są jednak ze sobą tożsame. Wieczorową porą i owszem - nie ma kolejki chętnych, ale nie ma też znikającego w ścianie wózka bagażowego i dodatkowych gadżetów, które umożliwiają zrobienie wspomnianego niezapomnianego ujęcia. To co zostaje po godzinach? - spytacie... A to!

Ściana nie puściła, zostaję z Mugolami



Pomnik Harry'ego

Różne znakomitości mają na Leicester Square swoje pomniki, nie mogło zatem zabraknąć i Harry'ego na Nimbusie 2000. Staram się nie myśleć o tym, że przede mną w tym miejscu zrobiła sobie fotkę na oko pięcioletnia dziewczynka. Mam i ja!

U obojga wiatr we włosach!


Leadenhall Market

A to z kolei chyba odrobinę mniej znane Potterowe miejsce, a może znowu kwestia odwiedzenia go po godzinach. Leadenhall Market - dziewiętnastowieczny pasaż, który udaje wejście na Ulicę Pokątną w filmach. Zdecydowanie ma swój urok, zwłaszcza że znajduje się w dzielnicy wieżowców, więc ten kontrast jeszcze bardziej tenże urok potęguje.






House of MinaLima

Niby po prostu sklep z gadżetami, ale za to jakimi! Autorzy grafik z Harry'ego mają tutaj mini wystawę, a cały przybytek utrzymany jest w klimacie z filmów. Tapeta z drzewem genealogicznym rodziny Blacków mocno kusiła, ale muszę najpierw wymyślić gdzie ją powiesić. Na razie zostają pamiątkowe zdjęcia i ulga, że nie było tłumów. Po inne ciekawe gadżety można też zajrzeć do Hamley's i House of Spells.

Eleganckie wejście


A w środku takie widoki!



Piętro niżej mała galeria, również z grafikami spoza świata HP


A tu już pamiątkowe artefakty z Hamley's, z tych bardziej premium, za szybą



Millenium Bridge

Choć w filmach nie brakuje wielu słynnych widoków z Londynu, to chyba właśnie za sprawą ekranizacji "Księcia Półkrwi" poznałam ten charakterystyczny most. Udało się po nim przejść, podziwiać za dnia, nocą i z poziomu wody. Niezmiennie robi wrażenie i chyba zaraz odświeżę sobie scenę jego zniszczenia. A może dla pewności, lepiej zacząć od pierwszej części? ;)

Na moście, tym razem bez Śmierciożerców


Widoczek za dnia, jak widać słońca nie brakowało

A tu dla odmiany wieczorową porą


A co lepiej ze świata HP przemilczeć?

To ja może zostawię tu tylko to wymowne zdjęcie...



Jak już wspomniałam, nieregularna ze mnie blogerka, więc nie obiecam w tym momencie kolejnych londyńskich wpisów. Gdybyście jednak zastanawiali się nad wyjazdem, to... już się nie zastanawiajcie i po prostu zacznijcie pakować. W Londynie każdy znajdzie coś dla siebie, a Potteromaniak na pewno! 

A które Potterowe miejsca jeszcze warto zobaczyć? Chętnie przyjmę od Was polecajki przed kolejnym wypadem!