Dlaczego?
Bo skoro mamy weekend do dyspozycji, to OCZYWIŚCIE przypałętał się tajfun :P Ja wiem, że to taka pora roku w tej części świata, ale naprawdę nie mógł zaczekać do poniedziałku? I co z tego, że ciepło, jak leje? Nie muszę chyba dodawać, że na poniedziałek zapowiadają słońce i upały. Na cały przyszły tydzień. Pewnie do piątku :P
No ale dosyć zrzędzenia, nie mogłyśmy usiedzieć w czterech ścianach, więc korzystając z przerwy w ulewie, wybrałyśmy się do Narodowego Muzeum Historii, które okazało się w rzeczywistości ciekawsze niż brzmiało z nazwy.
Po drodze nie mogłam przepuścić okazji przytulenia się do pewnego przyjemniaczka
Alik trzymała go trochę bardziej na dystans ;)
A na miejscu zastałyśmy ciekawe występy i coś w rodzaju kiermaszu
Na zdjęciu widzimy dwie panie tańczące ognistą rumbę...
...przy dźwiękach muzyki na żywo, odgrywanej na tradycyjnych instrumentach.
Zbliżenie na owe tradycyjne instrumenty (nie pytajcie, jak się nazywają, bo nie wiemy :D)
Tu "coś w rodzaju kiermaszu"
A tu zbliżenie na chińskie nuty, z dedykacją dla Michała W.
Żeby móc się dostać do środka, trzeba oczywiście kupić bilety. I tu czekała nas kolejna miła niespodzianka - ze zniżką studencką wykosztowałyśmy się na zawrotne 1,50 zł od osoby :D Samo muzeum ma de facto trzy kondygnacje z ekspozycjami i jak dla nas - wielkościowo jest w sam raz. Jest co oglądać, ale akurat kiedy masz już dość, okazuje się, że zobaczyłeś już wszystko i można wychodzić. Do tego trafiłyśmy akurat na fantastyczną wystawę czasową poświęconą chińskiej sztuce aranżacji kwiatów. Niestety nie można było robić zdjęć. Za to jedno, które widzicie poniżej, oberwałam reprymendę od groźnego chińskiego dziadka. W sumie warto było, skoro nazwał mnie w niej "panienką" (chińskie 小姐 - xiaojie) :D
Aranżacje były naprawdę niesamowite i naprawdę - tylko z żywych roślin! Czasem z towarzyszeniem waz czy koszyków, czasem - desek, pni, czy też przyborów do pisania, sznurów etc. Było na co popatrzeć. Wszystko pięknie skomponowane kolorystycznie i wielkościowo - nacieszyłyśmy oczy :)
Poza roślinkami mogłyśmy zobaczyć kolekcję kolorowych ceramicznych demonów, zabytki piśmiennictwa - wśród nich kości wróżebne pochodzące sprzed - bagatela - około 3500 lat. Te eksponaty przysporzyły nam wiele radości z racji tego, że mogłyśmy spokojnie rozpoznać zapisane na nich znaki - ich kształty w większości nie uległy zmianie! Oprócz tego zobaczyłyśmy wystawę mieczy i noży, a także fantazyjnych naczyń do herbaty. A na drugim piętrze - mały taras z widokiem na lotosowy staw.
Nie, nie kwitną :P
Na takich krzesełkach siedziałyśmy
A w tamtym rogu niestety siedziały mega głośne dziadki
Na szczęście w tym rogu było pusto
Ale cóż to? Alik się pokłada!
Alot próbował zachować powagę..
...ale skończyło się jak zawsze :D
I jeszcze coś na okładkę chińskiego Vogue'a :P
Wszystko pięknie fajnie, kwiatki i skorupy pooglądane, pora opuścić lokal. Niestety, kiedy wydostałyśmy się przed budynek, okazało się, że nie pada, a LEJE. Zdążyłyśmy jednak już się zorientować, że tajwańskie ulewy nie trwają zwykle zbyt długo (pamiętacie moją przygodę w Mauzoleum Czang Kaj-szeka? :D), postanowiłyśmy zatem zaczekać. A w tym czasie Alot szalał z aparatem. Z umiarem. Tak, żeby nie zmoknąć.
Jedna strona muzeum
Centrum
Druga strona :D
Rurki podtrzymujące daszek - bo skojarzyły mi się z bambusami :P
"Coś w rodzaju kiermaszu" w deszczu
Mokry chodnik :D
Brama wejściowa
A w międzyczasie zaczęło się ściemniać, w końcu było już koło 17tej...
Tak czy inaczej, warto było poczekać te 15 minut, bo rzeczywiście prawie przestało padać. Przynajmniej w tej części miasta - gdy wysiadłyśmy z metra w naszej dzielnicy, znów lało :P Zamierzałam jeszcze gdzieś się wybrać, bo po całym tygodniu strasznie mnie nosi, ale przy tej pogodzie to żadna przyjemność niestety. A siedzenie w innym niż nasze mieszkanie klimatyzowanym pomieszczeniu jakoś mnie nie rajcuje. I oby jutro już było ładnie, bo naprawdę chcę się wreszcie wybrać na rower!!! &^&$^U)(@ TAJFUNY!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz