sobota, 24 września 2022

Mój nowy galijski sąsiad albo moja wielka szwajcarska przeprowadzka

Chwilę mnie nie było, więc możecie się domyślać, że coś się działo :)

W ciągu ostatniego miesiąca między innymi:

  • przeprowadziłam się
  • byłam na spotkaniu dla ekspatów w Zurychu
  • zostawiłam laptopa w miejscu publicznym (odzyskany, nie martwcie się)
  • rozgryzłam (chyba) lokalny system segregacji odpadów
  • byłam w pocztówkowych szwajcarskich górach i na basenie
  • skorzystałam (więcej niż raz, żeby nie było) z publicznej pralni w moim nowym budynku
  • delektowałam się powitalnym poczęstunkiem od sąsiadów
  • przetrwałam perturbacje z internetem

A to nie wszystko!

Dziś skupmy się jednak na samej przeprowadzce i związanymi z nią tematami, bo to zdecydowanie największe wydarzenie miesiąca.

Widok z mojego balkonu - nadchodzi deszcz...



Odkąd uzyskałam pozytywną odpowiedź w sprawie mieszkania, wiedziałam, że czeka mnie załatwienie kilku spraw: ubezpieczenie, internet, meldunek, koordynacja przeprowadzki i transportu rzeczy z Polski... A na koniec przeniesienie tych "paru drobiazgów", które ze mną przyjechały.

Na przeprowadzkę na szczęście przysługuje dzień wolny od pracy, ale pewnie przydałoby się nawet więcej, kto się kiedykolwiek przeprowadzał, ten wie... Do tego 25 sierpnia był straszliwy upał, w sam raz na dźwiganie walizek. Ale po kolei...


UBEZPIECZENIE MIESZKANIA


Jak zwykle w takich tematach - opcji i widełek jest sporo. Standardem jest nie tylko ubezpieczenie od nieprzewidzianych awarii, ale też od rażącego zaniedbania ze strony lokatora. Ubezpieczenie musiałam mieć ogarnięte przed przeprowadzką, choć ostatecznie opłaciłam je nieco później, bo za pierwszym razem źle je obliczono.


PROTOKÓŁ, CZYLI ZDANIE I PRZEJĘCIE MIESZKANIA


Moja ulubiona część :D 

Kiedy w dniu przeprowadzki dotarłam na miejsce, najpierw zaliczyłam obchód z ówczesną lokatorką - obejrzałyśmy dokładnie wszystkie pomieszczenia, zwracając uwagę na wszelkie niedoskonałości, które ujęte są w specjalnym protokole. Jako wady zastane, nie wpłyną na odzyskanie depozytu przy wyprowadzce.

Po jakiś 30 minutach dołączyła właścicielka, która ruszyła w dokładnie ten sam obchód, jeszcze raz wszystko oglądając i porównując z protokołem spisanym w dniu wprowadzki pani W. 

Następnie miał miejsce obchód numer 3 - już ze mną jako nową lokatorką. W blankiecie uzupełnianym długopisem przez kalkę - żeby była kopia dla nas obu - zostały odnotowane wszelkie istniejące usterki.

Ślady po blokadzie dziecięcej na ramie okiennej zostały wpisane do protokołu


W formularzu znajduje się też informacja, jakie koszty wynajmu ponosiła poprzednia lokatorka - żeby nie było specjalnych rozbieżności. I rzeczywiście, płacę niewiele więcej, bardziej ze względu na nadpłatę za wodę/ogrzewanie, która zostanie potem rozliczona, w zależności od rzeczywistego zużycia.

Niestety, w toku obchodu okazało się, że mieszkanie nie jest lśniąco czyste i lokatorka będzie musiała wrócić, żeby posprzątać, albo chociaż wynajmie ekipę za parę setek franków, bo tak nie może być!
Odrobinkę przerażona tak skrupulatnym obrotem sprawy zostałam poinformowana o kolejnych 14 dniach, w czasie których mogę wciąż zgłosić odnalezione usterki, typu rysa na parkiecie, smuga na wannie etc. 

Ten ubytek emalii koniecznie trzeba naprawić!


Czekała mnie też wizyta fachowców, którzy przykładowo przykleją nową uszczelkę u doły parawanu nawannowego, albo nałożą nową warstwę emalii, żeby wszystko było idealnie...Nie ma żartów! Zrobiłam więc dodatkowe zdjęcia w czasie tych 14 dni i właścicielka przyszła ponownie. Była jednak wtedy o wiele bardziej wyrozumiała i uznała, że większość tych usterek to normalne zużycie i nie trzeba ich dopisywać do protokołu. Zdjęcia sobie zostawię i tak, żeby nie było ;)


KOSZTY


Jeszcze przed przeprowadzką musiałam zapłacić depozyt - 5.000 CHF. Jak to w Szwajcarii, z otwarciem konta depozytowego łączyła się papierologia - najpierw razem z właścicielką musiałyśmy wypełnić i podpisać papierowy formularz. Potem należało go wysłać listem. W odpowiedzi otrzymałam 3 (słownie: trzy!) koperty - 1.z informacją o otwarciu konta, 2.z rachunkiem za sam depozyt i 3.z odrębnym rachunkiem za koszt otwarcia konta: 50 CHF. Wszystkie przyszły tego samego dnia, ale zapakowane oddzielnie...

Moja kolekcja kopert, jeszcze z Zurychu



Czekała mnie jeszcze opłata za meble odkupione od poprzedniej lokatorki i za czynsz za ostatni tydzień sierpnia - tę kwotę udało mi się obniżyć, bo postanowiłam sama wysprzątać mieszkanie, a nie czekać na kolejne wizyty ekipy sprzątającej. Pewnie zaniżyłam koszt swoich usług, ale i tak bym wolała sama po swojemu ogarnąć.


TRANSPORT DOBYTKU


Ten z Polski poszedł niesamowicie sprawnie (zdecydowanie polecam firmę "SantaFe") - dwóch dzielnych panów przyjechało już następnego dnia, 26 sierpnia. Wnieśli kartony, skręcili meble i ustawili w wybranych miejscach. 

Odrobinkę gorzej poszło mi z przewozem rzeczy z Zurychu - mogłam poprosić kogoś o pomoc, ale chciałam być dzielna. ;) Skończyło się na 3 kursach pociagiem, ostatni o 23ciej, jak już wspomniałam - w sprzyjających roztopieniu warunkach atmosferycznych. Najważniejsze, że się udało jednego dnia i z głowy:) Mimo wyśmienitej lokalizacji, za zurychskim mieszkaniem jakoś nie tęsknię - przechodziłam niedawno i choć już inne nazwisko widnieje na mojej dawnej skrzynce pocztowej, łza w oku się nie zakręciła - ot, życie! Na pewno jestem wdzięczna za tak cieplarniane warunki na starcie, ale lepiej być już "na swoim".


MELDUNEK


W teorii - prosta sprawa. Jest link, można - o dziwo! - wszystko załatwić prosto i bez papierów. Trzeba się wyrejestrować z Zurychu i zameldować w nowej miejscowości. W praktyce: formularz jest dość obszerny, wymaga chyba wszelkich możliwych personalnych informacji, załączników i dokumentów, łącznie z kartą ubezpieczenia zdrowotnego, której jeszcze nie mam. Ciekawe było, że po wpisaniu mojego nowego adresu, pojawiła się rozwijana lista wszystkich mieszkań w tym budynku, mogłam się więc nieco więcej dowiedzieć o metrażu sąsiadów i jeszcze bardziej docenić własny ;)

Kiedy już uporałam się z formularzem i zapłaciłam symboliczne 70 CHF (!), dostałam jeszcze mailowo prośbę o akt ślubu (nie musiałam go tłumaczyć ani wysyłać pocztą!) i kopię mojego pozwolenia na pobyt. Ostatecznie otrzymałam papierowe - jakżeby inaczej! - zaświadczenie o zameldowaniu, wraz z listem powitalnym, kuponem na 10 CHF do wykorzystania w lokalnych sklepach i informacją o spotkaniu integracyjnym w lecie... 2023 :D Już wpisuję w kalendarz! Dostałam też formularz, który mogę wypełnić i - rzecz jasna - odesłać pocztą, jeśli chciałabym nawiązać kontakt z osobami w sąsiedztwie, które mówią w moim ojczystym języku.

No i tak, utyskuję złośliwie na komunikację pocztą, ale tak między nami - z wypiekami na twarzy sprawdzam codziennie skrzynkę ;) Zwykle czeka tam komunikacja na temat nadchodzącego referendum, w którym i tak nie mogę zagłosować, albo list od kolejnej fundacji, która chętnie przytuli moją darowiznę. Skrzynka zatem rzadko kiedy jest pusta, ku mojej wielkiej uciesze.


INTERNET


O ile o prąd czy wodę nie muszę się martwić - wodę opłacam w czynszu, a w sprawie prądu sami mnie znajdą (podobnie ma się rzecz z abonamentem TV, od którego nie można się wymigać, nawet jeśli nie posiada się telewizora, 335 CHF rocznie poszło...), o tyle internet zależy już tylko ode mnie - jaka firma, jaka oferta etc. Zwłaszcza że do mojego nowego M w zasadzie każda z wiodących firm może doprowadzić usługę. Nie mieszkam na końcu świata, mówimy o Szwajcarii, więc nie spodziewałam się tego, co miało mnie czekać...
W skrócie: po 14 dniach walki rozwiązałam umowę z jedną firmą i zawarłam kolejną - tym razem zakończoną sukcesem, ale 3 tygodnie nie miałam internetu w domu, poza - na szczęście - komórką pracową. Dobrze, że kilka książek z Polski dojechało... Miesięczny koszt, niby promocyjny: 39,90 CHF.



STOSUNKI SĄSIEDZKIE


Odkąd dowiedziałam się o czekającej mnie przeprowadzce do Szwajcarii, nasłuchałam się zewsząd tych samych komentarzy - jacy to Szwajcarzy są mili i uprzejmi w codziennych kontaktach, ale za to - jak trudno z nimi nawiązać głębszą relację, wyjść poza ramy "dzień dobry" i "co słychać". I to pewnie prawda, choć na razie tak bardzo mi to nie doskwiera, bo mam pewne grono znajomych z pracy i regularne kontakty z Polską, ale wciąż - powitano mnie tu bardzo serdecznie. Już drugiego wieczoru odwiedzili mnie sąsiedzi z parteru (rodzina właścicielki budynku) z domowym wypiekiem i ofertą zamontowania lamp w sypialniach (tego usługa przeprowadzkowa nie obejmuje). W dodatku - mówiący po angielsku :) 

Domowy wypiek w serwetce, przewiązany wstążeczką

Od tamtej pory zdążyłam się już zrewanżować polskimi słodyczami, a potem dostać kolejny poczęstunek - smakowitą kanapkę na kolację. Już planuję "zemstę" ;)

Udaje mi się też na podstawowym poziomie dogadać z inną sąsiadką z parteru - starszą panią, która mówi tylko po szwajcarsku, za to widząc mnie z wielką walizą, otworzyła drzwi domofonem i poinstruowała, jak je ustawić, żeby się nie zamykały i żebym mogła spokojnie wtaszczyć toboły. Na co dzień rzeczywiście miło jest mijać uśmiechniętych ludzi, którzy pozdrowią czy życzą smacznego, kiedy kończę w drodze kanapkę. Trochę mi to przypomina Japonię, gdzie też ciężko przebić się za jakże uśmiechniętą i kłaniającą się fasadę, ale w codziennym funkcjonowaniu jest to dość sympatyczne. 

A, Maennedorf to miejscowość opanowana przez koty, na co oczywiście nie narzekam i posłusznie głaszczę kocie grzbiety, jeśli podejdą i wyrażą na to ochotę - jestem tylko człowiekiem, znam swoje miejsce w kocim wszechświecie.


MOŻE NIEKOMFORTOWY, ALE NIEUNIKNIONY TEMAT: ŚMIECI


Udało mi się - bo i bez tego ani rusz - dowiedzieć więcej o systemie segregacji odpadów, zwłaszcza: gdzie zdobyć specjalne naklejki na worki ze zmieszanymi :D Tak tu działa opłata za wywóz śmieci: na każdy worek należy nakleić odpowiednią, zakupioną wcześniej w danej miejscowości (każda ma swoje) naklejkę (jedną lub więcej, jeśli worek jest większy). Płacę zatem za każdy worek osobno, tylko za swoje własne, tylko tyle, ile rzeczywiście zapełniłam.

Pozostałe odpady należy oczywiście segregować - jest sporo kategorii, wiadomo, szkło sortuje się kolorami na przykład. Nie było to takie oczywiste na początku, bo zasady są tu nieco inne niż w Polsce.
Przy budynkach mieszkalnych są zwykle tylko kosze na bio i zmieszane, a całą resztę zanosi się do odpowiednich punktów, które mimo że są wolno stojącymi i ogólnodostępnymi 24/7 pojemnikami, mają określone "godziny otwarcia", od poniedziałku do soboty, w tygodniu do 20, w sobotę do 18, z przerwą na lunch 12-13. W niedzielę i święta śmieci się nie wynosi, przynajmniej zgodnie z zasadami ;)
Butelki PET można zanieść do marketów (typu Aldi czy Migros), gdzie znajdują się - nieraz nieźle ukryte - kosze.

Niektóre z odpadów, na przykład kartony, zbiera się tylko w określone dni w miesiącu, zgodnie z kalendarzem. Raczej się tych dni nie przegapi - łatwo zauważyć, kiedy wszyscy sąsiedzi wystawiają przed drzwi pudła. Łatwo też wtedy porównać, czy dobrze się zinterpretowało wytyczne - jeśli sąsiad  wystawił karton po płatkach, to ja też mogę ;)


PRALNIA


Na koniec gratka i kolejna szwajcarska ciekawostka, przed którą mnie ostrzegano - wspólna pralnia w piwnicy! Rzeczywiście, w wielu mieszkaniach, które oglądałam, na żywo czy tylko w internecie, nie ma pralki i korzysta się ze wspólnej, na zmianę z sąsiadami. Tak jest i w moim budynku, ale póki co zupełnie mi ten system nie doskwiera. Nie ma, jak gdzieniegdzie, określonego kalendarza, nie muszę walczyć o wolne miejsce z dziesiątkami lokatorów, wciąż jest dla mnie atrakcją, że muszę zabrać ze sobą specjalny "klucz", dzięki któremu płacę tylko za prąd, który sama zużyłam w trakcie swojego prania. Zresztą, zobaczcie sami!




Przyznaję - nie czuję się jeszcze w Szwajcarii jak w domu, góry za oknem wciąż wyglądają egzotycznie, ale zdecydowanie stopniowo się urządzam i odkrywam okolicę. 

Okolica. Poznajcie się.


W ubiegły weekend byłam na lokalnym mini-festynie i na spacerze do sąsiedniej miejscowości, a tam...

Mój nowy sąsiad - Obelix!


Trochę martwi mnie pusta przestrzeń po Asterixie, ale może też wybrał się na przechadzkę?
Nie winiłabym go. Serdecznie zapraszam, jeśli macie ochotę go wspólnie poszukać ;)


sobota, 6 sierpnia 2022

Jak nie skończyć pod helweckim mostem

Nie ma jak clickbait'owy tytuł, c' nie? :D

Powyżej most w Rapperswilu - najdłuższy drewniany most w Szwajcarii

A zatem dziś mam dla Was tragikomedię o poszukiwaniu mieszkania na wynajem w Szwajcarii!

W poprzednim poście wspominałam o szerokim wsparciu od mojej firmy, które obejmuje również w pełni wyposażone mieszkanie w Zurychu na 2 miesiące. Jak się zapewne domyślacie, w zasadzie tuż po przylocie pojawia się pytanie - dobra, dobra, ale gdzie będziesz mieszkać po upływie tych dwóch miesięcy? I tutaj firma również nie pozostawiła mnie samej sobie - dostałam wsparcie lokalnej agencji, która ma pomóc w znalezieniu wymarzonego M i wszelkich formalnościach.

Choć 8 tygodni może wyglądać na szmat czasu, jeszcze przed wyjazdem osłuchałam się już historii mrożących krew w żyłach o jakże wymagającym szwajcarskim rynku mieszkaniowym :

  • Jak to trudno znaleźć mieszkanie, bo generalnie popyt znacząco przewyższa podaż
  • Jak to szybko trzeba się decydować, bo dobre oferty znikają raz-dwa
  • Jak to trzeba zwracać uwagę na newralgiczną kwestię pralki, dzielonej z sąsiadami lub własnej
  • Jak to koleżanka koleżanki przeprowadziła się do Szwajcarii już w kwietniu i nadal mieszka w Airbnb, bo nie może zdobyć mieszkania
  • Jakie to szczegółowe są ankiety dla potencjalnych najemców i że nawet z pomocą agencji nie ma się gwarancji, że właściciel wybierze właśnie Ciebie
  • Jak to w razie chęci zmiany mieszkania, rozwiązać umowę można tylko 3 razy w roku, a jeśli chce się to zrobić w innym momencie, to trzeba samodzielnie znaleźć nowego lokatora
  • Jak to sformalizowany jest proces wpłacania depozytu - specjalne konto w banku, minimalnie oprocentowane, do którego tylko najemca i właściciel mają dostęp
  • Jak to większość mieszkań jest nieumeblowanych - kuchnia i łazienka są na ogół w pełni wyposażone (choć wystrój moze nieco trącić myszką), za to pokoje zwykle są zupełnie puste, a z kolei te rzadkie umeblowane mieszkania kosztują nieopłacalne krocie
  • A jednocześnie - jak to pełna optymizmu jest moja agentka, przekonana, że znajdziemy mi mieszkanie w przeciągu pierwszych 3 tygodni max...
Jak sądzicie - ile z tych legend się potwierdziło?

Dokładnie... wszystkie!

  • Rzeczywiście mieszkań jest mało, a chętnych tłumy. Jeśli zajrzycie na jedną z najpopularniejszych stron: https://www.homegate.ch/en i spróbujecie wyszukać oferty w jakiejś konkretnej lokalizacji, z określonymi wymaganiami czy w danym przedziale cenowym, szybko może się okazać, że tych spełniających kryteria jest najwyżej kilka. I rzeczywiście znikają szybko. I rzeczywiście część mieszkań oglądałam w tłumie innych chętnych.
  • Jeśli chodzi o wymagania - wiadomo, każdy ma swoje preferencje, ale jak rzadko przydaje się tu dość konkretne określenie, z czego jesteście w stanie zrezygnować, a z czego absolutnie nie. Czy to kwestia liczby pokoi czy lokalizacji, a może ceny. Czy w ogóle chcecie oglądać dane mieszkanie na podstawie zdjęć i informacji? Czy w ogóle bierzecie je na serio pod uwagę, czy tylko chcecie po prostu zacząć coś oglądać, nawet jeśli lokalizacja czy cena nie taka?
  • No właśnie - cena. Obiecałam nieco więcej szczegółów w tym temacie ;) Oczywiście możecie sami zerknąć na homegate, ale ja już przed przyjazdem liczyłam się z tym, że wynajem mieszkania będzie mnie kosztował około 2 tysięcy franków. Cena, zwłaszcza po przeliczeniu na prawie każdą inną walutę, zwala z nóg, ale takie są tu realia. Warto przy tym dodać, że zwykle są to mieszkania od 70m w górę, nie widziałam za bardzo kawalerek czy mikro apartamentów, choć też takich nie szukałam. Można znaleźć coś tańszego, można - naturalnie - wydać więcej, albo i dużo więcej. Mi najbardziej zależało na dwóch sypialniach i wygodnej lokalizacji. Warto zaznaczyć, że cena obejmuje na ogół już wodę i ogrzewanie, piwnicę, dostęp do wspólnej pralki (jeśli nie ma jej w mieszkaniu), często dostęp do wspólnego schowka na rowery, zwykle miejsce parkingowe jest dodatkowo płatne. Dodatkowo trzeba opłacić prąd i internet, a także specjalne worki na śmieci (to na pewno będzie ciekawy temat do opisania po przeprowadzce).
  • Do tego dochodzi oczywiście jednorazowy depozyt - zwykle równowartość trzech czynszów. Opcje są zwykle dwie - albo wspomniane już konto bankowe (co wydaje się dość przejrzystym rozwiązaniem, i w pełni zwrotnym, jeśli nie będzie zniszczeń), albo spłacane miesięczne "ubezpieczenie" zamiast depozytu, pewnie łatwiejsze do przełknięcia finansowo, ale bezzwrotne.
  • Jest jeszcze kwestia mebli. Ja nie zamierzałam ogołocić mieszkania w Polsce, więc musiałam zdobyć skądś wyposażenie. Na szczęście udało się dogadać z obecną lokatorką, więc część mebli odkupię od niej. Początkowo miałam chytry plan przewiezienia okazyjnie zakupionych mebli z polskiej ikei czy innego jyska, musiałabym jednak wtedy zapłacić podatek i cło, więc... przestaje się to opłacać. Jeśli chodzi o lokalne zakupy, są tu oczywiście strony typu olx, jak również miejscowa ikea, przy dużych gabarytowo zakupach pozostaje jednak kwestia kosztownego transportu i... wniesienia. 
  • Na jakie mieszkania można trafić? Oczywiście - bardzo różne :) I zupełnie nowe, jeszcze nawet niewykończone (tu wyczulony na nieuczciwych deweloperów Polak kalkuluje, o ile prace mogą się opóźnić. Podobno tu się to nie zdarza); i pamiętające lepsze czasy klockowate bloki, za to z własnym kominkiem w salonie; i przerobione z dawnych piwnic siedziby z ogrzewaniem podłogowym; i dwupoziomowe lofty; i parter/piętro w domu jednorodzinnym z własnym czy dzielonym ogrodem... Na pewno trzeba być bardzo elastycznym i gotowym się stawić o dowolnej porze, bo zwykle wizyty odbywają się tylko raz, moze dwa, w tygodniu, w określonym dniu i o określonej godzinie, i jeśli przegapisz tę porę, to Twoje szanse spadają... no chyba że chcesz aplikować w ciemno.
  • A jak wygląda sama aplikacja na mieszkanie? Rzeczywiście trzeba wypełnić szczegółową ankietę (choć tu akurat na ogół miałam pomoc agencji) z informacjami na temat zarobków, posiadania dzieci, zwierząt, nałogów czy muzycznego hobby. Pomaga dołączenie zdjęcia i... trzymanie mocno kciuków. Na 3 moje aplikacje, jedna spotkała się z pozytywną odpowiedzią, jedna przyniosła mi honorowe drugie  miejsce, a trzecia - nawet tyle nie. I tak, w przypadku pozytywnej odpowiedzi, musiałam się zdecydować jeszcze tego samego dnia (mimo że miałam jeszcze jedno oglądanie umówione 2 dni później). Mogłam wtedy odmówić, jeszcze bez konsekwencji. W przypadku zgody z mojej strony, nasza umowa staje się już wiążąca, nawet bez formalnie podpisanego kontraktu.
  • Jak szybko znalazłam mieszkanie? Czy to jest to wymarzone? Moje przyszłe M obejrzałam w piątek, tydzień po przylocie i tak, było pierwszym mieszkaniem, które mi się autentycznie spodobało. Spełnia wymagania, a może nawet jeszcze więcej. Oglądałam je sama, ale na szczęście obecna lokatorka mówi po angielsku, a i właścicielka - Szwajcarka w sile wieku, była w stanie najważniejsze kwestie zakomunikować w zrozumiałym dla mnie języku. 
Cóż.... Mimo strasznych opowieści, można powiedzieć, że cały proces odbył się bardzo sprawnie, ale nie ukrywam, że był to czas dla mnie niezwykle stresujący. Pierwsze dni w nowym kraju, pierwsze dni w nowej roli, dużo spotkań, załatwiania, upał, ciągłe przeglądanie homegate i nieustający kontakt z agencją... W dodatku wszelkie dobre rady, w stylu: jeśli nie znajdziesz czegoś w lipcu, to w sierpniu może być ciężko, bo to martwy sezon ze względu na urlopy. W którymś momencie zaczęłam już rozważać poszukanie czegoś w Rapperswilu, ale okazało się, że ponieważ to inny kanton, musiałabym się raz jeszcze zarejestrować w urzędzie, zapłacić, a niekoniecznie byłoby łatwiej...

Oczywiście jestem bardzo wdzięczna przedstawicielom agencji, którzy wspierali mnie w tym procesie. Trochę jeszcze papierologii pozostało, jak i sam transport rzeczy z Polski, ale mam wrażenie, że nadchodząca wielkimi krokami przeprowadzka będzie takim kolejnym kamieniem milowym - momentem, w którym być może w końcu poczuję na serio, że... przeprowadziłam się do innego kraju. I że mogę przyjmować gości! ;)

Trzymajcie kciuki!









środa, 27 lipca 2022

Szwajcaria - pierwsze wrażenia

Stało się!



Długo oczekiwana podróż, pakowanie, zakupy, badania, a potem stosunkowo krótki lot i oto ląduję w Zurychu. Jak zapewne sporo z Was wie, od lipca zaczynam pracę na nowym stanowisku i.. w nowym kraju, Szwajcarii. Mieszkałam tu już przez kilka miesięcy parę lat temu, ale teraz będzie zupełnie inaczej.

A jak? Gdyby oceniać po pierwszym dniu, to bardzo dobrze i z przytupem ;)


Pierwszy dzień

Lotnisko: Lądowanie o czasie. Walizki są. Klucze do mieszkania czekają.

Transport: trochę zamieszania: tramwaj czy pociąg? Kupno biletu gładko, cena: 6,80 CHF za 4 przystanki.

Trasa do mieszkania: o, jest McDonald! :D Pierwsze zapytanie o drogę po niemiecku (i w zasadzie zrozumiana odpowiedź ;) ) Lunch w Coop'ie za 10 CHF (Wurst z puree i warzywkami: poezja smaków to nie była, ale chociaż na ciepło; bio sztućce wielokrotnego użytku za 0,10 CHF, ten łyżko-widelec służy mi do dziś).

Papierologia: po pierwsze - mam towarzystwo. Ana z agencji zajmującej się moją przeprowadzką zabiera mnie do ratusza, gdzie mam się zameldować. Pani w okienku bardzo miła, obsługa po angielsku, potrzebne są: kontrakt, umowa o wynajem tymczasowego mieszkania, paszport i 110 CHF. Kilka pytań, np. o to, czy mieszkałam już w Szwajcarii na dłużej, czy jestem wierząca. Mój ulubiony moment: dostaję czystą kartkę (nie żaden formularz), żeby napisać na niej imiona i nazwiska rodziców, panieńskie nazwisko matki i adres e-mail. Pani następnie starannie te dane ręcznie wklepuje do komputera... Witamy w XXI wieku ;) Dostaję: list powitalny, informacje o segregacji śmieci, zaproszenie na wydarzenia dla ekspatów i... "voucher" na tabletki z jodyną, na wypadek zagrożenia skażeniem. Czeka mnie jeszcze spotkanie (najwcześniejszy termin na początku sierpnia), żeby wyrobić ostatecznie mój "dowód osobisty".

Akurat kończy się ślub cywilny, więc wychodząc, stąpam po płatkach róż - to się nazywa powitanie!

Bank: tutaj wszystko idzie jeszcze sprawniej. Pojawiam się w konkretnym oddziale konkretnego banku, z którym moja firma ma porozumienie - 2 lata bezpłatnego prowadzenia konta, obejmującego kartę debetową, kredytową, bankowość mobilną i rachunek oszczędnościowy (choć bez oprocentowania). Znów potrzebne są: paszport i kontrakt, a dodatkowo - zaświadczenie zameldowania zdobyte w ratuszu. Jeden podpis, kilka kartek umowy (po angielsku) podane w gustownej teczce, buteleczka wody i 20 minut później... mogę już wracać. Stacja kolejowa znajduje się po drugiej stronie ulicy - jakże wygodnie! Bilet: 8,80 CHF za 15 minut jazdy.

Mieszkanie: tymczasowe, na 2 miesiące, wynajęte za pośrednictwem agencji i opłacane przez firmę (choć ja muszę pokryć podatek od tego benefitu). Salon z podwójnym łózkiem, tv, kanapą i szafą; w pełni wyposażona kuchnia (z obu pomieszczeń można wyjść na balkon ze stolikiem i dwoma krzesłami) i łazienka (ma pralkę i suszarkę, co nie jest tak oczywiste w Szwajcarii). Nie za duże, ale sprytnie urządzone - łatwo mogę schować ubrania, kosmetyki i inne drobiazgi. Sprzątanie co tydzień, uniwersalny klucz, który otwiera drzwi do klatki, skrytkę pocztową i drzwi do mieszkania, a we wszystkich właśnie wymienionych lokacjach znajduje się... karteczka z moim nazwiskiem, zamiast numeru mieszkania. RODO w najczystszej postaci ;)

Pogoda: ciepło, lekki wiaterek, widocznie padało, kiedy jeszcze byłam na lotnisku, bo chodniki mokre, trochę duszno, a otwarcie drzwi balkonowych niewiele na razie daje. Za to wieczorem, po 21, przychodzi prawdziwy spektakl: burza i długa ulewa, która utula do snu i przynosi upragnione ochłodzenie... Mocny akcent na koniec pierwszego dnia.

Spostrzeżenia: 

  • ruch samochodowy: raczej spokojny, płynny, choć widziałam już spieszącego się lokalsa, wyprzedzającego na pasach :D Niekoniecznie kierowcy zatrzymują się przed pasami, a piesi przechodzą również poza pasami czy na czerwonym! Ana twierdzi, że jesli przekracza się dozwoloną prędkość o kilka km, nawet w skali roku, mandat nie grozi, ale na razie nie mam jak i chęci testować ;)
  • moda: wiem, że Zurych to nie stolica mody, ale chyba spodziewałam się większej liczby gustownie (tak, kwestia gustu)/wyróżniająco się ubranych ludzi. A tu... raczej luz w temacie, choć oczywiście najbardziej mnie ciekawi realny dress code w moim biurze (pierwszy dzień już w poniedziałek!)
  • alkohol a miejsca publiczne: w Szwajcarii można, więc w czwartek wieczorem (przed burzą) sporo osób wyległo nad jezioro z ulubionym drinkiem - i to rozumiem!
  • ceny: no dobra, umówmy się, że na ten aspekt wszyscy czekaliśmy, więc... poczekajcie do kolejnego wpisu :D