sobota, 5 października 2013

Stypendystki pełną gębą

Zatem stało się. Dobrze trzymaliście za mnie kciuki, bo moja pierwsza prezentacja w skośnym języku wyszła całkiem nieźle. Publika śmiała się w odpowiednich momentach, były pytania i uwagi, nawet odśpiewałam fragmenty obu melodii, które wygrywają tajwańskie śmieciarki. (A propos, dla tych, którzy nie wiedzą, na Tajwanie już od ładnych paru lat system wyrzucania śmieci - głównie z racji klimatu - wygląda tak, że kilka razy dziennie przejeżdżają śmieciarki, a mieszkańcy wychodzą wtedy z domów i pozbywają się swoich odpadów. Żeby wiedzieli, kiedy mają wyjść, śmieciarki ogłaszają swoje przybycie dwoma rodzajami melodyjek. Pierwsza to nieśmiertelne "Dla Elizy" Beethovena, druga - "Modlitwa dziewicy" autorstwa... polskiej kompozytorki Tekli Bądarzewskiej-Baranowskiej :D )

Ale nie o tym miał być ten post. :D Otóż tego samego dnia, kiedy robiłam z siebie błazna na zajęciach, odbyło się oficjalne powitanie tegorocznych stypendystów rządu tajwańskiego. Z naszego uniwerku osób było w sumie dziewięć (tych, które mogły uczestniczyć w tym wiekopomnym wydarzeniu), wskoczyliśmy więc do taksówek i udaliśmy się w nieznane. Nieznane okazało się innym uniwersytetem, gdzie od początku poczuliśmy się jak VIPy :D Każdy otrzymał plakietkę na szyję z flagą swojego kraju i programem uroczystości na odwrocie, a także pakiet gratisów.


Mnie najbardziej ucieszyła mapa Tajwanu i NIEBIESKA torba, Alika - kubek, bo nie miała dotąd :) Łupy więc zadowalające, ale to był przecież dopiero początek zabawy. Zagoniono nas do sporej auli i zaczęto... mrozić i zanudzać :D W auli było bowiem przeraźliwie zimno, a pani prowadząca pierwszy panel mówiła wszystko, co już wiemy o stypendium, które już nam przyznano, włączając w to formalności, które już dawno musieliśmy załatwić, żeby móc w tej auli siedzieć. Gdy natomiast dotarliśmy do ostatniej części, podczas której można było zadawać pytania, każde z nich okazywało się "tricky", a w ogóle to nie powinniśmy pytać tej pani, a kogoś innego... 



Byłyśmy pełne obaw co do dalszej części, zwłaszcza że od śniadania nic nie jadłyśmy, a czekać miała nas jeszcze część artystyczna i przemówienia, zanim wreszcie nastąpi poczęstunek. Obawy nasze okazały się na szczęście tylko w połowie słuszne. Część artystyczna była bowiem niesamowita!!! Tylko dla niej warto byłoby się w tej sali pojawić. Otóż dzieciaki z podstawówki dały popis posługiwania się tajwańskimi jojo, zwanymi też diabolo! Czego oni z tym nie wyrabiali. :D Przerzucanie (nawet przez całą salę), obracanie wokół nogi, kręcenie dwóch a nawet trzech naraz... Słowa ani zdjęcia tego nie oddadzą.




Po prostu WOW!

Potem niestety nastąpiły przemówienia oficjeli, zmuszające przede wszystkim do refleksji nad stanem znajomości języka angielskiego wśród tajwańskiej elity. Na szczęście dość krótkie. Przyznaję przy tym, że Ambasador Nikaragui dał czadu :) Sam był stypendystą przed 50 laty i może jeszcze nie całkiem zapomniał, jak to było, bo umiał do nas normalnie zagadać. Następnie - trzy prezentacje samych stypendystów z dłuższym niż nasze doświadczeniem, dość mocno propagandowe, trzeba przyznać. Ostatnie przynajmniej było z jajem, ale tak naprawdę wszystkie one zbyt wiele nie wniosły do naszego życia.

Ostatnim etapem było - wreszcie - jedzonko! Usadzono nas państwami, dzięki czemu poznałyśmy jeszcze dwóch Polaków. Poza tym rozczarowanie goniło rozczarowanie... Oczywiście cały program się przedłużył, więc jedzenie było w większości już zimne. Do tego, choć wzięłam prawie każdy rodzaj żarełka, skoro jest okazja popróbować, nic mnie nie zachwyciło. Przykro mi. A byłam wściekle głodna. Co więcej, kiedy z racji tej części programu można było wreszcie przysiąść, poznać kogoś, pogadać, to zaczęli raptem zwracać uwagę na czas i - zgodnie z planem - przeganiać nas o 17tej. Nie zdążyłyśmy nawet dojeść, dopić, dokończyć wątków rozmów. Szkoda.

Ale nie narzekamy :) Zostałyśmy przynajmniej oficjalnie powitane i uświadomione, jakie to niesamowite szczęście i przygoda życia właśnie nam się rozpoczyna, jak to możemy być, kim chcemy, a Tajwan jest do odkrycia tego najlepszym miejscem na Ziemi :D

Po powrocie skoczyłyśmy jeszcze po zapasy do Carrefoura, gdzie podziwiałyśmy między innymi smakowe owsianki :D


Ile to radości może spotkać Stypendystki Rządu Tajwańskiego podczas zwykłego wypadu do hipermarketu! :P




2 komentarze:

  1. Fakt, jedzienie na imprezie było podłe. Mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się na lepszym :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, że Ty jako bardziej doświadczony "Tajwańczyk" znasz miejsca, gdzie serwują lepsze i zgodzisz się nam je pokazać ;)

    OdpowiedzUsuń