poniedziałek, 30 września 2013

Pierwszy raz na Markecie

Kajam się, że dopiero teraz ten pierwszy raz... :D

Wiele osób, które usłyszały, że wybieram się do Tajpej, polecały mi przede wszystkim właśnie to miejsce - Shilin Night Market. Jednak z racji niekoniecznie jak dotąd dobrej pogody, pewnej odległości do przebycia, naszej niechęci względem przeciskania się wśród tłumów, jak dotąd nie dotarłyśmy do tej atrakcji. Aż do dziś... :D

Wybrałyśmy poniedziałek, licząc na mniejszy tłok i chyba nam się udało - byłyśmy w stanie w miarę swobodnie się przemieszczać, przystawać przy stoiskach, pogadać ze straganiarzami (no dobra, Alik był w stanie :P ), zrobić parę zdjęć...

A o co właściwie chodzi z tym Marketem? Co tam jest takiego do oglądania? Hmmm... Wszystko! Ciuchy, buty, kosmetyki, peruki, zabawki, akcesoria do komórek, ozdoby do włosów, torebki, parasole etc., a do tego oczywiście cała masa żarcia i napojów. Przyznaję, że dziś - tak na pierwszy raz - bardziej się przeszłyśmy, z grubsza orientując, co tu w ogóle można znaleźć, niż jakoś konkretnie zagłębiałyśmy w temat. Zabawę dodatkowo komplikował kapryśny deszcz, który przybierał na sile, jak tylko Alik chowała parasolkę. Przypadek? :P Jesteśmy też przekonane, że dziś market naprawdę działał na pół gwizdka - w weekendy na pewno jest więcej ludzi, ale i więcej stoisk - mijałyśmy trochę pustych stanowisk. Ciężko jest nam także na 100% oszacować, jak bardzo rozległy jest market - momentami nieco traciłyśmy orientację w gąszczu dość podobnych uliczek. Do tego dochodzi również całkiem spora strefa jedzeniowa na poziomie -1. Przez nią wręcz przebiegłyśmy, uciekając przed - wciąż dla nas nie do przejścia - zapachem śmierdzącego tofu...

Łupy? Naklejki na paznokcie, parasol, kolczyki, tzw. "ziumy nugatowe" (zgadnijcie. kto wymyślił tę nazwę :D) i kolacja w postaci mega kotleta, wierzymy, że z kurczaka :D A zresztą zobaczcie sami...

Pierwszy rzut oka

Tu Alik wybiera parasolkę. Nie było łatwo... 

Ale oto i ona! Prawda, że śliczna? 

Jakieś olejki zapachowe czy co.. Trochę się dymiło :) 


Tak jakby jakiś samochód w ogóle mógł się tu zmieścić :P 

Może następnym razem odważymy się spróbować 

Soczek z bambusa? Trzciny cukrowej? 

Anika na polowaniu 

Są i lody! Znaczy lód-lód (tzw. shaved ice) z syropem do wyboru :)

Automaty dla młodych hazardzistów 

Jeden z moich faworytów - czyli punkt widzenia zależy od kąta patrzenia: może być Osama... 

...może być Obama :D 


"Nugatowe ziumy" - 300 g za 20 zł 


A tu już podziemna strefa papu 

Czego tu nie ma! 





Z powrotem na powierzchni 

Pora coś przekąsić - nasz mega kotlet wielkości mojej twarzy w cenie 5,50 zł (nie przejadłyśmy do końca), nieźle przyprawiony, w smakowitej panierce, było też i mięso :D

(brak komentarza :D) 


Romantyczna knajpka sushi z gustowną fototapetą z sakurami :D 

A tu już czekamy na bubble tea - na zdjęciu automat naklejający przezroczystą pokrywkę, przez którą następnie przebijamy się rurką (ma to sens, zważywszy na fakt, iż napój nalewają po brzegi) 

Wnętrze bubbleciarni

Stanowczo zbyt rozbudowane menu! :P Oprócz wielkości można chociażby wybrać ilość cukru, czy lodu, a także wszelkie możliwe dodatki 

Promocja zachęcająca do zdrowotnej herbatki BEZ cukru (biorąc pod uwagę, że u nich wszystko jest słodkie, stanowi to niemałe wyzwanie dla tutejszych)

A tu już efekt końcowy według Alika 

W drodze powrotnej na stację udało nam się natrafić na grupę piszczących fanek adorujących lokalną gwiazdę. Kto zacz? Nie mamy pojęcia :D 

Cóż... Sam market mnie osobiście na kolana nie powalił, ale klimat jest tu przyjemny. Co prawda spodziewałam się niższych cen, ale nie jest źle, a jeśli następnym razem wypatrzę coś naprawdę super, to może spróbuję się potargować? :D Na pewno chętnie tu wrócimy celem skosztowania kolejnych przysmaków i wydania choć części z trudem zaoszczędzonego stypendium. 

I ujrzenia ponownie ekstazy na obliczu Alika. Przeżyjmy to jeszcze raz (zaznaczam, że zdjęcie absolutnie niepozowane!):


:D





niedziela, 29 września 2013

Gondolą ALE NIE po wodzie

... czyli suchy tytuł dla czerstwego posta o całkiem soczystej wycieczce :D

Z okazji wizyty koleżanki Alika - Aniki, postanowiłyśmy pokazać jej to, co w Tajpej jest najpiękniejsze... Wyjechałyśmy więc poza miasto, do zoo :D Które, nawiasem mówiąc, nie przestaje nas zadziwiać. Doczytałyśmy w internecie, że pierwotnie znajdowało się gdzie indziej i należało do Japończyka, pana Oe (zbieżność nazwisk z pewnym pisarzem przypadkowa?). Potem przejął je stacjonujący na Tajwanie rząd japoński, po wojnie - zajęli się nim Chińczycy. Na nowy, rozleglejszy teren przeniesiono je w połowie lat 80. ubiegłego wieku. Jak już była poprzednio mowa, jest naprawdę wielkie i zadbane, a wciąż nad nim pracują. Chociażby w przyszłym roku mają otworzyć nowy mega super ekstra wybieg dla hipciów - prace remontowe w toku :) Wciąż zastanawiamy się przy tym, czy jest utrzymywane tylko przez miasto, czy ma dodatkowych sponsorów, biorąc pod uwagę, że bilety są naprawdę tanie...

Cóż można dodać? Nie polecamy zwiedzania w weekend - to wczorajsze to był pierwszy i ostatni raz! Jakkolwiek nie mam nic przeciwko dzieciom (azjatyckie są przesłodkie), a swoje bratanice wręcz ubóstwiam, to jestem teraz na detoksie od dzieci wszelakich, ich pisków, krzyków i seplenienia, w każdym możliwym języku. 

Tu dziecko stosunkowo mało szkodliwe, bo na smyczy :D

A tu nieco większe dzieci


Wracając do zoo, jest otwarte tylko do godziny 17. Możecie jednak inteligentnie spytać, jak i ja zapytałam, co potem? Wyrzucą nas? Będzie szedł szpaler pracowników ogrodu, trzymając się za ręce i spychając nas ze ścieżek w stronę wyjścia? Ogród jest wielki, pogoda piękna, zwierzaków mnóstwo, po co wychodzić? Co do dwóch pierwszych punktów - zgoda. Co do trzeciego - prawie wszystkie zwierzaki około 17 są zapraszane do swoich zadaszonych i niedostępnych dla oczu zwiedzających domków/klatek, więc pozostało nam podziwianie wybiegów i podsłuchiwanie ryków niezadowolonego z zamknięcia lwa. A, i zdążyłyśmy jeszcze ujrzeć goryla, który obojętnie pozował przy samej szybie ku uciesze gawiedzi i.. absolutnemu zauroczeniu ze strony Alika. Czekałyśmy na nią chyba z 10 minut aż się napatrzyła na nowego wybranka - umięśniony, lekko ale nieprzesadnie zarośnięta klata, silne ramiona, mocno śniada cera, pełny stoicyzm, inteligentne przeszywające na wskroś spojrzenie... Niestety, pracownicy ogrodu zabrali nowego ukochanego Alika, ale na pewno jeszcze do niego wrócimy. Ten romans nie może się tak skończyć!    



Ale ale - miało być o gondoli! :D

Oczywiście mowa, jak sama nazwa wskazuje, o kolei gondolowej i wjeżdżaniu na wzgórza na obrzeżach Tajpej, nad wspomnianym zoo. I owszem, na wzgórzA, a nie jedno wzgórze, bo okolice Tajpej są wyjątkowo pofałdowane, więc pierwszy raz jechałam taką kolejką nie jednostajnie w górę, a raz tak, a raz inaczej, były nawet ostre zakręty! :D Frajda była spora, ale po kolei. 

Jako że wybrałyśmy się w sobotę (taa.. wspominałam już, jaki to świetny pomysł?), najpierw trzeba było swoje odstać.


Na szczęście kolejka nie była aż tak długa, przesuwała się dość energicznie, bo wagoniki podjeżdżają bardzo często. Do wyboru mamy zwykłe kabiny lub takie z przeszklonym dnem. Cena ta sama, zależna od tego, ile stacji planujemy przejechać. Podróż na tę najdalszą (są trzy, nie licząc początkowej, na dole) kosztuje 5 zł. Nie zdecydowałyśmy się na nią z tego prostego powodu, że Alik już tam była i według jej słów niczego poza tym samym widokiem co z każdego innego wzgórza i mega drogimi herbaciarniami tam nie ma. Zdecydowałyśmy się na stację wcześniejszą, tuż obok trzech malowniczych świątyń, które naprawdę warto zobaczyć.

Najpierw trzeba było jednak wsiąść i dojechać :) Ktoś wsiada..


..oczywiście po tym, jak ktoś inny wysiadł 

zbliżenie na uroczy wzorek i nazwę 

i jedziemyyyy 

Jeszcze tylko rzut oka na trasę, która nas czeka :) 

Przy tym wszystkim trzeba przyznać, że uporu Tajwańczykom nie brakuje. Sama kolej jest dość nowa, zaczęła działać w 2007 roku, ale ze względu na kapryśną pogodę, dość często jej funkcjonowanie jest czasowo zawieszane. Musi też zmagać się z innymi utrudnieniami, na przykład po ulewnych deszczach czy trzęsieniach ziemi teren się obsuwa, a wraz z nim - słupy kolejki. W przeciwieństwie jednak do włodarzy Warszawy, którzy nie mogą uporać się z drugą nitką metra, Tajwańczycy nic sobie z takich problemów nie robią :) Wczoraj chociażby kolejka, mimo tłumów i powiewów wiatru, działała jak należy! (Zdjęcia nieco niewyraźne, bo szyby są przyciemniane)


Mówiłam, że teren mają pofałdowany :D 

Komin, że awwwww 


Mijanka z zeberką 

A tu już pierwsza stacja, my pojechałyśmy dalej

Mówiłam, że przyciemniane! :D To jednocześnie jedyna wentylacja wagonika, których podobno jedynym poważnym mankamentem jest własnie.. brak dostatecznej wentylacji 

Nasza ulubiona palma, która wszędzie się wepchnie :D 

A to schodki awaryjne :D Jak dla mnie Frodo i Sam po takich właśnie włazili do Mordoru :D 

Wkrótce jednak dotarłyśmy do naszej stacji i musiałyśmy opuścić wygodną gondolę... Ale było warto! Zresztą zobaczcie sami :) Nie jestem miłośniczką świątyń w chińskim stylu, jak dla mnie są zbyt przeładowane, ale te dwie, które odwiedziłyśmy, okazały się naprawdę urokliwe i fotogeniczne...

Na gałęziach można zawiesić swoją modlitwę (jak się domyślamy ;)




Tutaj informują nas, jakie trzy świątynie są w okolicy. Stylistyka obrazków kojarzy mi się z poczciwymi Heroesami na PC :D 

Jeden z przyjemniaczków 

Uchachany Alot 

A tu już nasza ulubiona palma ponownie, przynajmniej lepiej widać, jak bardzo wystaje 




Tu podglądamy Anikę 

a tu wnętrze świątyni 

Jest i Alik! 






A kolejka jak działała, tak działa :D Nią też zresztą wróciłyśmy

A tu już parę zdjęć drugiej świątyni, dzięki uprzejmości Aniki - zapomniałam naładować baterie, które oczywiście padły w międzyczasie 

Trafiłyśmy nawet na jakąś procesję 

Do trzeciej świątyni, przyznaję się szczerze, nie trafiłyśmy, bo znaki były mylące, a poza tym byłyśmy już głodne i chciałyśmy zdążyć do zoo. Wycieczka zaliczona do udanych, pewnie jeszcze tam wrócimy, może tym razem ambitnie na piechotę? :D A jeżeli ktoś z Was uważa, że przemieszczanie się na własnych kończynach to żaden problem, to niech rzuci okiem na tego biednego żółwia:


Mam nadzieję, że ktoś go wreszcie odwrócił ;)