Tytuł brzmi trochę jak nazwa śmiercionośnej sztuki walki, sprawa przedstawia się jednak nieco bardziej skomplikowanie.
Z okazji drugiego dnia weekendu z rzędu charakteryzującego się ładną pogodą postanowiłyśmy - nie inaczej - wybrać się na rowerki :D Tym razem w dalsze rejony, gdzie nas dotąd nie było. Podjechałyśmy metrem do ostatniej stacji niebieskiej linii, wybrałyśmy rumaki (kiedy odblokowywałam rowerek, z karty potrącono mi jednak zaległe 5 zł za dzień poprzedni - co się odwlecze..), nie tak łatwo, ale jednak - odnalazłyśmy trasę i wziuuuum.
Poniżej tzw. nadęty Alot w momencie nabierania prędkości
Ponieważ Alik miała prezentację do zrobienia a ja naukę do testu, zdecydowałyśmy się na skromną około 15-kilometrową traskę, wzdłuż rzeki, z niebieskiego punktu po prawej do niebieskiego punktu po lewej :D (nie chciało mi się bawić w robienie profesjonalnej mapy, liczę na Waszą inteligencję)
Trasa prezentowała się pięknie - szeroko, dobry asfalt, prawie żadnych zawalidróg... Po prostu marzenie!
Mały postój na foto
Wkrótce zaczęłyśmy się zbliżać do Palemki, minęłyśmy ją jednak beznamiętnie i ruszyłyśmy dalej i dalej. Po drodze wiatr wiał coraz silniej, ale nasze umięśnione nogi poradziły sobie koncertowo :D
Kolejny, dłuższy tym razem postój
Przeznaczony przede wszystkim na podglądanie ćwiczących dzieciaków
Po kolejnym dłuższym odcinku zbliżyłyśmy się w końcu do Grand Hotelu, co oznaczało, że wkrótce musimy zjechać z trasy
Udało się to bez większych problemów, obok zjazdu znalazłyśmy od razu postój Ubike'ów. Naszą uwagę zwróciło także wejście do jakiegoś ogrodu/muzeum po przeciwnej stronie drogi. Postanowiłyśmy zajrzeć, skoro już byłyśmy tak blisko, zwłaszcza że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że wstęp jest za free.
I tak oto, nieświadome niczego, odkryłyśmy zabytkowy dom Lin An Tai, który niniejszym dołącza do listy naszych ulubionych miejsc w Tajpej!!!
Historia tego przybytku jest dość ciekawa, pozwolę zatem sobie pokrótce ją tutaj przytoczyć. W 1754 roku niejaki Lin Qin-Ming z prowincji Anxi (na kontynencie) postanowił zabrać swoją rodzinę i zacząć nowe życie na Tajwanie (nie dotarłam jeszcze do informacji, dlaczego). Jego czwarty syn, Lin Qin-Neng rozkręcił biznes pod nazwą "Rong Tai" i dorobił się na tyle, że mógł sobie pozwolić na wybudowanie luksusowej rezydencji. Jej nazwa wzięła się od nazwiska rodu, pierwszego członu rodzinnej prowincji i ostatniego - firmy, dając właśnie dźwięczne Lin An Tai. W 1783 roku ukończono prace nad głównym budynkiem. Pierwotnie rezydencja znajdowała się gdzie indziej, w pobliżu drogi Xiwei. Gdy w połowie lat 70. XX wieku zaczęto ją modernizować, zabytkowy dom trafił na listę "do zrównania z ziemią". Jednak dzięki petycjom i staraniom badaczy udało się doprowadzić do jego - owszem - rozbiórki, ale także odbudowy, na nowym miejscu, gdzie zresztą stoi do dziś. Dodatkowo, trzy lata temu przed Flora Expo, w ogrodzie otaczającym budynek dodano także staw lotosowy i kilka kolejnych urokliwych pawilonów, czyniąc całość elementem wystawy.
Dość gadania, pora na fotki! :)
Znowu trafiłyśmy na jakąś sesję ślubną, a i cosplaye się przyplątały
Bardzo podobało nam się, że choć teren ogrodu nie był szczególnie wielki, to bardzo pomysłowo zagospodarowany, pełen zakamarków
A to wszystko nieopodal lotniska :D
Prawie jak w Toskanii :D
Wejście do toalety :D
Jak w "Hobbicie"
W końcu zdecydowałyśmy się nawet wejść do środka :D
Poniżej makieta, nie wiem dlaczego odwrócona..
Tu wrócimy!
Poniżej bardziej tradycyjna toaleta dla pań
łoże..
..i jego detal
Pozwiedzałybyśmy pewnie jeszcze dłużej, ale czas i głód niemiłosiernie nas poganiały. Na pewno jeszcze tam wrócimy, zwłaszcza że w pobliskim parku natknąć można się na takie cuda:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz