czwartek, 14 maja 2015

Nie tiki-taki i nie kasztanki

Alot wraca w dobrej czerstwej formie, przynajmniej w kwestii tytułu:P Dzisiejszy wpis będzie o - któż zgadnie?! - Maladze! Na pewno kojarzycie z rodzynkami, winem i wakacyjną mekką, przynajmniej ja tak kojarzyłam przed wyjazdem...

Tymczasem.. być może dlatego, że 9/10 osób, którym wspomniałam o planowanym pobycie w Maladze, reagowało w stylu: "nie no, fajnie, tam nie ma co robić, ale spoko - zawsze jakiś urlop", śródziemnomorski kurort Andaluzji tak pozytywnie mnie rozczarował. :) Przyjazny klimat, czysto, pagórkowato ale plaża też jest, arena dla byków, amfiteatr rzymski i ruiny twierdzy Maurów, a do tego tropikalna roślinność z palmami na czele... Jakoś tak przyjemnie, relaksująco, idealnie na urlop... Zwłaszcza de facto 1,5-dniowy. Nie zdążyłyśmy się znudzić, a nawet pewnie zostało jeszcze coś do zobaczenia.

Wizytówka Malagi :D


Ale po kolei... Uprzedzam, że dzisiejszy wpis to raczej slajdowisko - jak urlop to urlop :)

Lotnisko w Maladze zaskakuje. Terminal odlotów to elegancja-Francja, ale przylotów...
Taki szpital psychiatryczny. Klamek nie stwierdzono.

Jakoś udało nam się dotrzeć do miasta, a tam od razu - zanim jeszcze zdążyłyśmy dobrze spojrzeć na mapę - jak spod ziemi wyrósł lokals, który całkiem niczego sobie angielszczyzną objaśnił nam, którędy mamy iść i troskliwie wyraził nadzieję, ze jeszcze spotkamy kogoś władającego mową Anglosasów, bo taka trudna droga przed nami :D Jakoś dałyśmy radę..

Co tu kryć - przyjemny widok 

Alota ciągnie do mapy.. 

.. Justynę do roślinności :) 

Spacer trwa 

a uliczki są malownicze 

ściany też :) 

Na górze..

..a pod nią 

Pora na czerwony dywan! Bo akurat trwał festiwal filmowy. Przypadek?


Za to amfiteatr uaktywnił w nas ukryte dotąd (chyba słusznie) talenty :D 


Twierdza twierdzą, spodziewałyśmy się murów, ruin i wystawy uzbrojenia a tu niespodzianie - zielono i przytulnie 









Wreszcie zdobywamy wysokość 

A z nią widok na miasto 

I pomysły na focie :P

Pora na powrót do cywilizacji i poszukiwanie strawy. To była tylko rozgrzewka: sałatka z ośmiornicą, tortilla de patatas i sangria ;) 

Dla niekumatych turystów 

Standard w hiszpańskich kościołach - figury ubrane w prawdziwe szaty. Zwłaszcza suknie Maryi robią wrażenie - nie od dziś wiadomo, że nosiła się z hiszpańska ;)

A tu już rozczulająca scena: pracownik sklepu (w sile wieku zresztą) odkurza miotełką buty na wystawie 

Hmmm.. Niby późno a jasno.. 

.. i ciepło ;) 

Może nie malaga, ale z tą nazwą biorę w ciemno :D 

Pojedzone, popite, to można się jeszcze przejść...

..uniwersytet.. 

..i plaża! 


A tu już amfiteatr w nocnej odsłonie

Intrygująca agencja nieruchomości z Sherlockową wystawą

Rozgrzewka kolacji nr II - mini kanapeczki z dobrem wszelakim (na pierwszym planie chorizo przykryte jajkiem sadzonym i marynowaną papryczką, w tle wersja z tuńczykiem, a dalej - z ośmiorniczką)

Humory dopisywały w knajpie.. :) 

.. w hostelu też :D 

A propos hostelu.... Miałyśmy trzyosobowy pokój z łazienką w cenie 78 EUR za dwie noce... 

Myślę, że zwłaszcza łazienka zasługuje na uwagę... :D 

Wystawka na balonie kuchni również :D 

Prasówka na ścianie też niczego sobie

A tu już nasze pierwsze skrzyżowanie w Maladze i historia zatacza koło: to właśnie z tego miejsca ujrzałyśmy miasto po raz pierwszy...

Co tu kryć - w Maladze spędziłyśmy mało czasu, właściwie bez przygotowania: zdałyśmy się na informację turystyczną, a przede wszystkim - własną intuicję. I nie narzekamy. Może to miejsce to rzeczywiście nic specjalnego, ale dla nas najważniejszy był wszechogarniający nastrój relaksu. I palmy :D Czegóż chcieć więcej podczas urlopu? ;)

Dla spragnionych (!) wrażeń, dodatkowych zdjęć i konkretnych informacji: Alot zaprasza na Różaną (Kraków Dębniki) i oferuje to, co jeszcze zostało z jednej jedynej butelki wina malaga. Aktualny stan na zdjęciu poniżej:
Zapewniam, że dobre ;) Co najmniej tak jak następny wpis o Ferii de Abril w Sewilli!










  

środa, 29 kwietnia 2015

Caminito del Rey

Zanim cokolwiek na temat samej trasy, pozwólcie mi najpierw oficjalnie podziękować Justynie, która nie dość, że poinformowała mnie o samym istnieniu Caminito (o której jeszcze 2 miesiące temu nie miałam zielonego pojęcia), zorganizowała większość logistyki i znosiła moje towarzystwo przez te kilka dni, to jeszcze zabrała swój profesjonalny aparat i zrobiła większość zdjęć, które za chwilę zobaczycie! Wielki szacun i ogromne "dzię-ku-ję"! I polecam się na przyszłość :D


Przechodząc zaś powoli do meritum...

Dziś będzie o ostatnio przez nas odwiedzonej Caminito del Rey lub po polskiemu Ścieżce Króla. Do niedawna był to jeden z najniebezpieczniejszych szlaków świata, obecnie raczej jeden z najbardziej hipsterskich, jako że Lonely Planet zaliczyło go do największych nowych atrakcji turystycznych tego roku.  :D



Skąd ten szał?

Otóż Caminito w jakiś 40% swej długości (jak to ktoś mądry policzył) to ścieżka przyklejona do pionowej ściany wąwozu, którego dnem płynie sobie rzeczka. Kiedyś stanowiły ją betonowe płyty, dziś drewniane deski. Rzut oka na obie wersje:


Po co komu taki szlak?

Kiedy na początku XX wieku zaczęto w okolicy budowę zapory, szybko okazało się, że najkrótszą drogę transportu niezbędnych materiałów stanowi stromy wąwóz. Aby jakoś tej niedogodności zaradzić i przyspieszyć prace, zdecydowano się na zorganizowanie przeprawy i w cztery lata ukończono oryginalną ścieżkę. Odkąd w 1921 roku szlak pokonał król Alfons XII, Caminito zyskała swój aktualny do dziś przydomek. Przez lata ścieżka popadała w ruinę, dołączając jednocześnie powoli do grona najniebezpieczniejszych przepraw górskich na świecie. Ponurą sławę umocniła dodatkowo seria wypadków w latach 1999-2000, kiedy to szlak pochłonął w sumie pięć ofiar. Władze zareagowały zdecydowanie - z jednej strony Caminito zamknięto, z drugiej zaś - celowo zerwano fragmenty ścieżki, aby zniechęcić kolejnych potencjalnych śmiałków. Mimo tych działań, a także wysokich kar pieniężnych, jakie groziły szaleńcom próbującym sforsować Caminito, nawet teraz można bez trudu znaleźć w internetach zdjęcia i filmiki tych, którzy nic sobie z tych zakazów nie robili. 

Parę lat temu natomiast pojawił się pomysł odbudowy Caminito i uczynienia z niej atrakcji, która mogłaby przyciągnąć również mniej ekstremalnych turystów. Ogromną inwestycję zakończono w tym roku, oddając ją do użytku pod koniec marca. Żeby było ciekawiej - nową, bezpieczną wersję szlaku zbudowano właściwie dokładnie nad starą, dzięki czemu oryginał został zachowany, a jego widok w ułamek sekundy wyjaśnia towarzyszącą mu jeszcze do niedawna złą sławę. O poziomie trudności nowej Caminito niech świadczy natomiast wymagany minimalny wiek turysty: ukończony ósmy (!) rok życia. :D


Zanim fotki i widoczki, garść praktycznych informacji.


Gdzie to?
Caminito del Rey położona jest około godziny jazdy autobusem na północny zachód od Malagi. Są dwa wejścia: od północy nieopodal Ardales i od południa - z El Chorro. Teoretycznie ruch odbywa się tylko w jednym wybranym kierunku i nie można wyjść tą samą bramką, którą się weszło, ale w praktyce widziałyśmy turystów krążących w tę i z powrotem ;) Justyna zarezerwowała nam wejście (trzeba to zrobić z wyprzedzeniem na oficjalnej stronie internetowej) od Ardales i właściwie tę opcję polecam. Nie tylko dlatego, że jest z górki, co ustawia poziom trudności trasy około zera, ale przede wszystkim dlatego, że pozwala na stopniowanie atrakcji - najbardziej malownicza część zostaje na deser.



Jak dojechać?
Opcji zapewne jest więcej, a przedsiębiorczy tubylcy na pewno stworzą kolejne. Póki co powiem o tych, o których wiem, z Malagi ;) Do El Chorro odjeżdża raz dziennie pociąg o 10:05 (nie 10:30, jak byłyśmy przekonane, dopóki nam nie uciekł :P), powrotny o 18:03 (o dziwo nie uciekł, bilet do nabycia u konduktora za jakieś 6 EUR). Do samego miasteczka Ardales można zaś dostać się ichniejszym PKSem (przewoźnik: Amarillos, cena 5.70 EUR), skąd do wejścia na szlak podwozi busik za 2 EUR od osoby (3.50 EUR w obie strony), też co godzinę, też potrafi uciec sprzed nosa :D Dzięki temu jednak ma się okazję i czas, żeby choć na chwilę wstąpić do malowniczego Ardales... Bardziej stromego od Caminito zresztą. ;)

Ile to trwa?
Według oficjalnych informacji na przejście trasy trzeba sobie zarezerwować od 4 do 5 godzin, w praktyce jednak w ślimaczym tempie, z licznymi postojami, robiąc tysiąc zdjęć i kręcąc filmiki zajmuje to... jakieś 2,5 godziny ;) Obsługa zapewnia kaski, są też po drodze ławeczki. Nie ma natomiast toalet. Brak też sklepików czy automatów, więc warto wziąć ze sobą coś do przegryzienia i wodę. Aha, przez pierwsze 6 miesięcy wstęp jest darmowy. Na razie brak info co do późniejszych opłat.


No to jedziemy!

Oczywiście wybrałam tylko ułamek zdjęć. Pełna kolekcja do wglądu u Alota ;)

Najpierw kilka ujęć malowniczego Ardales...


Na szczycie oczywiście kościół , bodajże z XVI wieku, niestety zamknięty

A tu już widoki okolicy z busika


Sympatyczny kierowca zawiózł nas odrobinę dalej, za wejście na Caminito, do tronu króla. Jak widać, Justyna poczuła się jak u siebie :D

Ten kolor! Oni tam chyba jakiś barwnik wlewają

Samo wejście na szlak stanowi, jak wskazuje pierwsze zdjęcie, tunel. 200 metrów podążania w stronę światła...

A potem cóż... lajcik...

..tudzież srogie przepaście  

A potem docieramy do bramki, gdzie trzeba okazać przepustkę wydrukowaną z neta, odebrać kask i wysłuchać instrukcji co do zasad panujących na szlaku. I się zaczyna...

Tam będziemy szły! 

Rzut oka na mapę 

I rzut oka w dół 

Po okazaniu paszportów można już wejść na właściwą trasę 


Na początku jest dość ciasno 

 Później perspektywa się rozszerza


Kolejny mini-tunel 




 Czas na postój 

Mniej ekstremalny odcinek ;) 

Można także uzyskać pozwolenie na wspinaczkę w wąwozie 

A w ścianie naprzeciwko wykuto tunel kolejowy. Tamtędy zresztą jechałyśmy do Sewilli - to był dopiero widok Caminito! 


Jeszcze rzut oka na dolinę, którą zostawiamy za sobą

Robi się coraz ciekawiej... 



I powoli zbliżamy się do wielkiego finału - mostu 

Widzicie to okienko? Tamtędy jeździ pociąg! 

Strasznie twarzowe te kaski. Most też :D 

Tak wygląda oryginalna ścieżka, a raczej to, co z niej zostało 



A most się bujał! :D 



No i cóż...

...kaski można już zdjąć 


Pozostał już tylko powrót do Malagi w dość komfortowych warunkach ;) 


I z rozsądną prędkością 


Przyznaję, więcej czasu zajął dojazd niż samo przejście, a szlak nie okazał się ani trochę ekstremalny, ale nie żałuję ani minuty, a widoki wynagrodziły wszelkie niewygody czy komplikacje. Plus ta towarzysząca cały czas z tyłu głowy myśl, że ludzie to jednak zadziwiające istoty. I ci, którzy wpadli na pomysł Caminito, i ci, którzy ją budowali, i ci, którzy przez lata ją forsowali, wreszcie ci, którzy zajęli się jej renowacją... Może trochę szkoda, że utraciła swój dziki charakter, ale przynajmniej Alot wrócił w jednym kawałku ;) I może Wam gorąco Caminito polecać!

PS. I kolejne hiszpańskie wpisy też! Na zachętę: Sangria prosto z Malagi! :)