Ciesząc się ostatnimi dniami swobody przed rozpoczęciem nowego semestru, postanowiłyśmy zadbać o wewnętrzne dziecko w każdej z nas. Uderzyłyśmy zatem do Muzeum Lalkarstwa, a następnego dnia - do Jiufen, malowniczego miasteczka, którego sceneria stała się inspiracją do dobrze Wam zapewne znanego filmu "Spirited Away".
No to po kolei.
To NIE jest muzeum, a tylko centrum handlowe obok, ale wzrok przykuwa :D
Generalnie samo muzeum jest niewielkie, ale sprawia wiele radości - wiele ekspozycji jest interaktywnych, można się samemu pobawić, można obejrzeć film, posłuchać muzyki, która tradycyjnie towarzyszyła spektaklom... Jestem w dziedzinie chińskiego lalkarstwa zupełną ignorantką, więc tym większą frajdę sprawiło mi odkrywanie jego bogactwa. Zobaczcie zresztą sami.
Przyjemniaczek
Na tego brak mi słów.. Jedno oko na Maroko, drugie na Kaukaz :P
Alot w swoim żywiole
Alik zresztą też - jak widać dwie kukiełki już wykończyła i wzięła się za kolejne :D
Tutaj przedstawiono proces powstawania główki takiej lalki...
A tu to, co na główkę, niekoniecznie lalki, można założyć
Awww..
Była też wersja ze światełkami!
Powiew westernu
Przykładowy kostium
Tygrysek, zdecydowanie nie en face
To się nazywa magnetofon!
Pora na sylwety
Ponownie Alot w akcji
Quasimodo
Baletnica?
Jak wspominałam, muzeum nie było zbyt duże, więc nawet obejrzenie wszystkich filmów i pobawienie się wszystkimi (przeznaczonymi do tego) eksponatami nie zajęło nam sporo czasu. Postanowiłyśmy więc jeszcze porozkoszować się widokami na zewnątrz.
I jeszcze kilka ważnych zasad obowiązujących w parku
Rzut oka na futurystyczne centrum handlowe
To co przed nim
Fuj!
I to co w środku
I już można było się zacząć przemieszczać na polskie spotkanie z towarzyszeniem tortilli, po drodze odzyskując nieco wiary w naród tajwański na widok takiego graffiti ;)
A dnia następnego... Jiufen!
Mieścina ta urzekła nas z kilku powodów. Po pierwsze - jest położona poza miastem, a więc miałyśmy okazję wybrać się na jakąś dalszą wyprawę, co jak dotąd nam się za bardzo nie zdarzało. Po drugie - jest mekką japońskich turystów, więc w zasadzie czułyśmy się jak by nas teleportowano do Nihonu. Po trzecie - w przeciwieństwie do Tajpej, Jiufen znajduje się zdecydowanie we władaniu kotów! Od siebie (jako od osoby góroseksualnej, jak mnie ostatnio podsumowała Alik :D) dorzuciłabym na pewno powód czwarty - Jiufen jest położone na wzgórzu, więc wszędzie jest dużo schodów, ciężko znaleźć równy kawałek podłoża, a do tego obok wznosi się malowniczy szczyt, którego co prawda jeszcze nie zdobyłam, ale pozostaje to kwestią czasu. Co prawda główne szlaki w Jiufen nawet w poniedziałek były dość zatłoczone, na szczęście wystarczyło jednak odbić w dowolnym miejscu i już można było się rozkoszować ciszą i spokojem. I własnymi schodami :D
Tu jeszcze w drodze
Widok z jednego z wielu tarasów widokowych w miasteczku
Moja górka! Czyż nie jest piękna?
Mimo poniedziałku, ruch w miasteczku spory
Wejście na główną uliczkę
Na której można znaleźć różne różności
Trzeba tylko się pogodzić z faktem, że więcej osób przyszło je podziwiać
Tu jeden z hitów - "naleśniki" z warstwą startych z bloku orzeszków i lodami
Zdecydowałyśmy się jednak na coś innego - również lody, ale w czymś a la pancake'i
Zbliżenie na smak miętowy z czekoladą :) Największy szok - lody nie były zbyt słodkie!!!
Poniżej - wnętrze i otoczenie pięknej herbaciarnio-galerii
Polski akcent na jednej z mniej uczęszczanych uliczek
I... koty!
Tu kolejny przysmak, na który się nie zdecydowałyśmy i nawet nie mamy pojęcia co to jest, ale nie wyglądało zachęcająco
Poniżej świetny sklepik z okarynami
we wszelkich możliwych kształtach :)
Skosztowałyśmy jeszcze takiego ciasteczka - ja z nadzieniem ananasowym
Alik - któż zgadnie - zielona herbata
Nadejszła i pora na zachód słońca
Moje uniesienia na widok górskich szczytów
Dosłowne uniesienia :P
Zajrzałyśmy też na tutejszy cmentarz
I udałyśmy się w drogę powrotną do miasteczka na ostatnią, nocną sesję zdjęciową
Tu już zbliżamy się do najbardziej obfotografowanego budynku Jiufen
Ta-daam. Przesłynna herbaciarnia
A tu już właściwie ostatnia prosta prowadząca na przystanek
Czymże byłaby jednak bez minięcia gigantycznego creepy kota na dachu? :D
Podsumowując, nasze wewnętrzne dzieci bawiły się świetnie. Do Jiufen na pewno jeszcze wrócimy. Tych, którzy wciąż nie widzą związku między malowniczą mieściną a słynnym filmem - odsyłam do artykułu: klik :D
Jutro wracamy do kieratu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz