Kajam się, że dopiero teraz ten pierwszy raz... :D
Wiele osób, które usłyszały, że wybieram się do Tajpej, polecały mi przede wszystkim właśnie to miejsce - Shilin Night Market. Jednak z racji niekoniecznie jak dotąd dobrej pogody, pewnej odległości do przebycia, naszej niechęci względem przeciskania się wśród tłumów, jak dotąd nie dotarłyśmy do tej atrakcji. Aż do dziś... :D
Wybrałyśmy poniedziałek, licząc na mniejszy tłok i chyba nam się udało - byłyśmy w stanie w miarę swobodnie się przemieszczać, przystawać przy stoiskach, pogadać ze straganiarzami (no dobra, Alik był w stanie :P ), zrobić parę zdjęć...
A o co właściwie chodzi z tym Marketem? Co tam jest takiego do oglądania? Hmmm... Wszystko! Ciuchy, buty, kosmetyki, peruki, zabawki, akcesoria do komórek, ozdoby do włosów, torebki, parasole etc., a do tego oczywiście cała masa żarcia i napojów. Przyznaję, że dziś - tak na pierwszy raz - bardziej się przeszłyśmy, z grubsza orientując, co tu w ogóle można znaleźć, niż jakoś konkretnie zagłębiałyśmy w temat. Zabawę dodatkowo komplikował kapryśny deszcz, który przybierał na sile, jak tylko Alik chowała parasolkę. Przypadek? :P Jesteśmy też przekonane, że dziś market naprawdę działał na pół gwizdka - w weekendy na pewno jest więcej ludzi, ale i więcej stoisk - mijałyśmy trochę pustych stanowisk. Ciężko jest nam także na 100% oszacować, jak bardzo rozległy jest market - momentami nieco traciłyśmy orientację w gąszczu dość podobnych uliczek. Do tego dochodzi również całkiem spora strefa jedzeniowa na poziomie -1. Przez nią wręcz przebiegłyśmy, uciekając przed - wciąż dla nas nie do przejścia - zapachem śmierdzącego tofu...
Łupy? Naklejki na paznokcie, parasol, kolczyki, tzw. "ziumy nugatowe" (zgadnijcie. kto wymyślił tę nazwę :D) i kolacja w postaci mega kotleta, wierzymy, że z kurczaka :D A zresztą zobaczcie sami...
Pierwszy rzut oka
Tu Alik wybiera parasolkę. Nie było łatwo...
Ale oto i ona! Prawda, że śliczna?
Jakieś olejki zapachowe czy co.. Trochę się dymiło :)
Tak jakby jakiś samochód w ogóle mógł się tu zmieścić :P
Może następnym razem odważymy się spróbować
Soczek z bambusa? Trzciny cukrowej?
Anika na polowaniu
Są i lody! Znaczy lód-lód (tzw. shaved ice) z syropem do wyboru :)
Automaty dla młodych hazardzistów
Jeden z moich faworytów - czyli punkt widzenia zależy od kąta patrzenia: może być Osama...
...może być Obama :D
"Nugatowe ziumy" - 300 g za 20 zł
A tu już podziemna strefa papu
Czego tu nie ma!
Z powrotem na powierzchni
Pora coś przekąsić - nasz mega kotlet wielkości mojej twarzy w cenie 5,50 zł (nie przejadłyśmy do końca), nieźle przyprawiony, w smakowitej panierce, było też i mięso :D
(brak komentarza :D)
Romantyczna knajpka sushi z gustowną fototapetą z sakurami :D
A tu już czekamy na bubble tea - na zdjęciu automat naklejający przezroczystą pokrywkę, przez którą następnie przebijamy się rurką (ma to sens, zważywszy na fakt, iż napój nalewają po brzegi)
Wnętrze bubbleciarni
Stanowczo zbyt rozbudowane menu! :P Oprócz wielkości można chociażby wybrać ilość cukru, czy lodu, a także wszelkie możliwe dodatki
Promocja zachęcająca do zdrowotnej herbatki BEZ cukru (biorąc pod uwagę, że u nich wszystko jest słodkie, stanowi to niemałe wyzwanie dla tutejszych)
A tu już efekt końcowy według Alika
W drodze powrotnej na stację udało nam się natrafić na grupę piszczących fanek adorujących lokalną gwiazdę. Kto zacz? Nie mamy pojęcia :D
Cóż... Sam market mnie osobiście na kolana nie powalił, ale klimat jest tu przyjemny. Co prawda spodziewałam się niższych cen, ale nie jest źle, a jeśli następnym razem wypatrzę coś naprawdę super, to może spróbuję się potargować? :D Na pewno chętnie tu wrócimy celem skosztowania kolejnych przysmaków i wydania choć części z trudem zaoszczędzonego stypendium.
I ujrzenia ponownie ekstazy na obliczu Alika. Przeżyjmy to jeszcze raz (zaznaczam, że zdjęcie absolutnie niepozowane!):
:D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz