sobota, 14 września 2013

DO ZOo!

Jako że nadszedł piąteczek, pogoda sprzyjała, a i towarzystwo się znalazło, wraz z Alikiem postanowiłyśmy najechać tajpejskie zoo. Przyznaję, że w krakowskim byłam niewiele ponad miesiąc temu, ale przecież słodkich, zabawnych czy groźnych zwierzaków nigdy dość ;)

A do tego tutejsze zoo jest największe w Azji, nieźle dofinansowane, było także areną dla tzw. "panda diplomacy", co oczywiście mnie, jako specjalistki w dziedzinie stosunków międzynarodowych nie mogło pozostawić obojętną :D

Ale po kolei - tajpejski ogród zoologiczny szczęśliwie ulokowany jest po tej samej stronie miasta co nasz uniwerek, przejazd więc nie był ani szczególnie długi, ani specjalnie drogi. Po prostu wsiadłyśmy w metro, które dodatkowo w tej części miasta biegnie nad ziemią, mogłyśmy sobie więc nowe zakątki dyskretnie poobczajać. Zoo znajduje się właściwie już poza miastem, więc znowu - de facto nie oddalając się zbytnio - miałyśmy wrażenie, że jesteśmy na egzotycznej wyprawie, pośród gór porośniętych nieprzebytą dżunglą :D

Do zoo naturalnie z metra NIE trafić nie sposób - wszystko pięknie oznaczone, a przed wejściem dodatkowo klientów nawołują handlarze dobrem wszelakim - nabyć można głównie czapki i kapelusze z pandami i innymi zwierzakami. Oprócz tego - takie same przerażające, kroczące przy dźwięku przeraźliwej melodyjki potworki, jak w przejściu podziemnym obok dworca PKP w Krakowie. Oryginalna chińszczyzna, tęskniłam :D

Bilet wstępu kosztuje bez zniżki zawrotne 6 zł. A i tak byłyśmy rozgoryczone, ze nie zapłaciłyśmy trzech, jak dzieci, inwalidzi, seniorzy etc. Można także płacić za pomocą karty miejskiej.

Co czeka nas tuż za bramą?

Spory placyk, gdzie mogą się spokojnie pomieścić i znaleźć nawet większe grupy, a także obowiązkowo 7Eleven, McDonald's i jeden z wielu sklepów z pamiątkami. Do tego pierwsze okazy - flamingi!



Nie będę Wam oczywiście wrzucać zdjęć wszystkich zwierząt po kolei, zwłaszcza że tym razem zwiedziłyśmy może 1/3 parku... Naprawdę jest ogromny, ale co ciekawsze - sprytnie zaprojektowany. To naprawdę nie jest tradycyjne przejście od klatki do klatki, od wybiegu do wybiegu, choć same wybiegi robią wrażenie. Przestronne, dobrze udające - na tyle na ile się orientuję - naturalne warunki życia danych gatunków. Samych zwierzaków też jest sporo, i nie chodzi mi tylko o liczbę gatunków, a o liczbę osobników tego samego rodzaju. Takich zebr na ten przykład, hipopotamów czy wielbłądów nie było dwóch sztuk, a znacznie więcej. Może dlatego też zwierzaki nie stały smętnie osowiałe w najbardziej oddalonym kącie wybiegu, a żwawo dokazywały, co dodatkowo cieszy oko :D 

Aby się nie nudzić, nie tylko wybiegi są zróżnicowane. Mamy po drodze tematyczne knajpki, na przykład z kuchnią afrykańską, mijamy też tematyczne sklepy z pamiątkami, chociażby z samymi zwierzętami pustyni. Pojawia się ciekawa roślinność, interesująco zaprojektowane klomby, zwierzęce pomniki i wiele innych atrakcji. Budynki czy elementy ogrodzenia także różnią się w zależności od tego, w jakiej strefie się znajdujemy. Co jakiś czas można natknąć się oczywiście również na tablice informacyjne, koniecznie kolorowe, często też interaktywne. Alota urzekły z kolei wszelkie napotkane stanowiska typu "wsadź głowę w otwór i zrób zdjęcie" :D

Poniżej kilka detali.

"- Don't ask.
- Don't tell."

Ten daszek polsko nam się skojarzył :)


Samiec alfa


Sugestywny obrazek dla najmłodszych


I kolejny - dla nieco starszych


Las tropikalny w czasie nawilżania tworzył iście romantyczną scenerię


A&A BFF :P

A tu już Emily z pomocą Alika odkrywa, co się dzieje, gdy tygrys spotyka lamę...





To nas przerosło - urządzenie to miało pokazywać, ile energii dziennie zużywają dane zwierzęta w stosunku do energii zużywanej przez ten ogród zoologiczny. Albo coś zupełnie innego. :D


I wszystko jasne


Poskramiaczki dzikich zwierząt


Wspomniane zeberki, a było ich więcej


Takie tam z hipciami wyłaniającymi się z chodnika :D


Niestety, w ogrodzie jest obecnie przeprowadzanych sporo prac remontowych, więc nie mogłyśmy zobaczyć wszystkiego nawet z tej naszej skromnej 1/3, ale taki plakacik potrafi wiele wynagrodzić




W ogrodzie tym, może z racji sprzyjającego klimatu, a może z innych powodów, da się zobaczyć ogromne zróżnicowanie żółwi. Ten był zdecydowanie największy, nawet jeśli wygląda jak rzeźba..

...a dodatkowo Alot robi sobie z niego jaja :P


Na tabliczce przy jego rewirze napisano, że może mierzyć od 80 do 105 cm, a on był raczej z tych większych!

Poniższego zdjęcia nie będę komentować. Z racji tego, że byłam kiedyś w domu nazywana Żabką - wszystko staje się jasne...


A poniżej już przyjemniaczki z pawilonu płazów i gadów


Gdybym miała skille Harry'ego Pottera, to bym go wypuściła, zwłaszcza ze Alik tak bardzo lubi węże!


A oto i kolejny z wieeeelu żółwi - dla odmiany malutki i żwawo pływający!

Poniżej przeuroczo nazywający się gatunek: scynk. Rodzinny obiad.




W pawilonie tym znalazła się też specjalna sekcja mająca przekonać Bogu ducha winne dzieciaki, że wężom powinniśmy mówić YESSSSsssss


Kurczę, to chyba działa, no bo Awwwwww


Ale spokojnie, o żabciach też nie zapomniano ;)


Ale ale - kto z Was, Bystrzaki, zauważył, o jakim zwierzaku nie było jeszcze większej wzmianki???

No tak - przyszła pora na PANDAmocną pandę! Otóż, zoo w Tajpej dysponuje parką, która dodatku w lipcu się rozmnożyła - mają uroczą córcię, filmik z porodu można obejrzeć na stronie zoo. Nie, nie żartuję. O co chodziło z tą całą panda-dyplomacją? W dużym skrócie - para pand została podarowana ogrodowi w 2008 roku przez Chińską Republikę Ludową jako gest jedności. Ówczesny prezydent odrzucił prezent uznany za element wrogiej propagandy, jednak jego następca - zwolennik bliższej współpracy z Kontynentem - ku radości odwiedzających i ku niechęci środowisk optujących za niepodległością Tajwanu, oferowany prezencik przyjął.

Ale zaraz, zaraz - ku radości odwiedzających? Chyba się zagalopowałam. Panda-tatuś (podejrzewamy, że mamusia opiekuje się córeczką) pokazał nam się tak:



Alot nie pozostał mu dłużny - jak foch to foch!


Co nie zmienia faktu, że cała reszta świata ma bzika na punkcie pand. Tu dedykowany tylko im sklepik (był jeszcze jeden, piętro wyżej)


Generalnie cały poświęcony im pawilon był pandowy na maksa. Panda, panda i jeszcze raz panda, i panda pandę pandą pogania!




Tym razem nie zabawiłyśmy w zoo tak długo, jak byśmy chciały, i to wcale nie dlatego że straszyły nas grzmoty i ciemne chmury. Przede wszystkim ogród otwarty jest tylko do 17. Zdążyłyśmy za to jeszcze na jedną z ostatnich kolejek wożących odwiedzających wewnątrz samego ogrodu. Koszt biletu: 0,50 zł.





Wrócimy tu na pewno jeszcze nie raz! DO ZO! :)



  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz