Nie zgrałam jeszcze zdjęć od Alika, więc na post o grillu przyjdzie Wam jeszcze chwilę poczekać. Zamiast tego - kolejna porcja słodyczy! :D
Jako że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że wreszcie w przyszłym tygodniu dostanę swoje stypendium (choć z odtańczeniem tańca radości zaczekam, aż zobaczę cyferki na koncie), w środę wymieniłam ostatnie dolary i ruszyłam w miasto! Bowiem od chwili, kiedy dowiedziałam się, że będą problemy z wypłatą odmawiałam sobie niemal wszystkiego, co nie było bezwzględnie konieczne do przeżycia, postanowiłam zatem nieco odreagować. Poza koszulką i jeansami (cena całkowita obu zakupów: 30 zł!), dość klasycznymi i bez szału, po prostu tanie, dobre jakościowo i rozmiarowo. No OK, spodnie są przyciasnawe, ale przynajmniej zmuszą mnie do dyscypliny żywieniowej :D No i za 10 zł, więc choćbym miała je założyć trzy razy i to po domu, to ujdzie :)
Co do reszty...
Po pierwsze, napadłam tutejszą filię japońskiego Daiso i oto, co znalazłam - jednorazowa skarbonka (trzeba ją otworzyć otwieraczem do puszek) z deklaracją: "Picie zabronione! Codziennie oszczędzam za każdym razem, kiedy chcę się napić" :D A do tego jest niebieska - w sam raz dla mnie!
Pozostając w temacie alkoholu - zawsze chciałam kupić w Japonii takie cuś na ścianę, ale nigdy nie mogłam znaleźć odpowiedniego nadruku... A "zimne piwo" mi pasuje :D I znowu niebieskie tło... Wyczuwam anty-Alotowy spisek!
To też cosik japońskiego aż do bólu - zestaw trzech pieczątek do oznakowywania chociażby prac domowych. Mamy warianty: "Świetnie się spisałeś!", "Całkiem nieźle", "Postaraj się".
A tu już dwa breloczki. Dla niewtajemniczonych - ten z lewej ma kształt japońskiej wiśni, sakury, i znak oznaczający "spokój" w środku (to jednocześnie pierwszy znak mojego chińskiego imienia:D wiem, kiepskie dopasowanie...). Ten po prawej przyjął kształt wyspy Tajwan i pochłonął monetę - jeden dolar tajwański, równowartość 0,10 zł
Tu mamy rewersy: kolorowe kamyczki i mapa administracyjna Tajwanu
Tu japońska papeteria z Daiso i tajwańskie naklejki
Ponownie kłania się japońska kuchenna myśl techniczna :D Uwielbiam takie wynalazki, więc nie mogłam się oprzeć. Po lewej, rzecz jasna, przyrząd do krojenia jabłek samodzielnie oddzielający ogryzek, po prawej - dwie sztuki sprytnego dozownika do soku z cytryny. Z pokrywką! Wkręca się to w cytrynę pozbawioną końcówki podobno... Oba sprzęty jeszcze niewypróbowane :)
Nowe kolczyki. Kosztowały 5 zł, więc ani przez sekundę nie zamierzałam się powstrzymywać. Była też opcja z uśmiechniętą pandą, ale wyglądała dość przerażająco. Pandy chyba muszą być smutne...
Kolejna papiernicza pierdółka, kupiona dla odmiany dziś, i nawet już zaczęłam jej używać! Taki tam notesik...
... rozkładany
... jeszcze bardziej rozkładany
...aż do postaci ostatecznej. To wszystko to samoprzylepne karteczki :D
To na razie tyle. Nie spłukałam się, humor poprawiony, drobiazgi praktyczne i ładne. Po prostu udane polowanie! :D
jako człowiek z papieru .... i mistrzostwa kuchni.
OdpowiedzUsuńkońcówki do cytryn to już użytkowałam w Polsce :p !
a papiernicze no no no spisek jak nic