czwartek, 19 września 2013

Czasem słońce, czasem deszcz

Wybaczcie lekkie zapuszczenie blogaska, ale w tamten weekend odpuściłyśmy sobie ze zwiedzaniem, do tego trwała moja batalia o stypendium, a dodatkowo - na zajęciach przyspieszamy z materiałem, bo podobno przerabiamy go za wolno.

Nadszedł jednak oto Festiwal Środka Jesieni, Festiwal Księżyca czy jak go tam zwą, a wraz z nim - nasz pierwszy długi wolny weekend (czwartek-niedziela, juhuuu!), a przy tym - minęły już cztery tygodnie, odkąd nasza stopa postała na tajwańskiej ziemi.

Wczoraj, oczekując wieczora, a wraz z nim - tradycyjnego BBQ z Tajwańczykami, nie mogłam już usiedzieć na miejscu i korzystając z pięknej słonecznej pogody, wybrałam się ponownie do Mauzoleum Czang Kaj-szeka. 

A propos pogody... Jesteśmy tu już te cztery tygodnie i na dobrą sprawę poza bodajże trzema tajfunami, które nas w sumie odwiedziły i to na nie dłużej niż dwa dni, pogoda w Tajpej przedstawia się naprawdę dobrze, jak na drugą połowę września. Nie jest to co prawda złota polska jesień, którą podobno teraz przeżywacie :D i czasami naprawdę mogłoby być nieco chłodniej, bo ile można chodzić w sukienkach i krótkich spodenkach w tym roku, no i plaża we wrześniu znowu.. :P Owszem, w ostatni piątek w czasie wizyty w zoo, trochę nas niebo postraszyło, a wtedy wyjątkowo nie miałyśmy ze sobą parasoli, na straszeniu jednak się skończyło.

Na ten weekend niestety, ten własnie długi, wolny etc., zapowiedzi jednak od jakiegoś czasu nie były najlepsze i rzeczywiście już w środę popadało, nic jednak nie zapowiadało tego, co mnie miało spotkać. Mimo proroczych słów Alika na temat wspomnianego Mauzoleum, gdzie podobno zawsze pada... Zaryzykowałam. No risk - no fun!

No i to wszystko dla Was oczywiście, wszak obiecałam więcej zdjęć tego obiektu :D

Cały spacerek DO upłynął mi pod znakiem chowania się przed słońcem i ociekania potem. Co prawda, gdy dotarłam do Mauzoleum, coś leciało z nieba, ale nie było chmur! Uznałam więc profesjonalnie, że zapewne gdzieś podlewają rabatki, a silny wiatr porywa krople i funduje mi delikatny prysznic. Zresztą zobaczcie sami.

Przecież to zdjęcie wygląda jak fotoszop, tyle było słońca!



Jest i kolumnada, którą postanowiłam najpierw powędrować do samego końca

Fragment ogrodu 

A tu rzut oka na drugą stronę, gdzie toczy się normalne życie, choć z racji święta - bardziej niż zwykle leniwie 


Ostatnia prosta w trzech ujęciach - dla każdego coś miłego :) 



A tu już zbliżamy się do Mauzoleum, które wyłania się zza krzaczorów 

Ale cóż to? Raptem zorientowałam się, że tuż obok - w alternatywnym świecie - pada! A właściwie to leje!

Kiedy jednak dotarłam do końca kolumnady, deszcz ustał, choć na niebie pojawiły się zwiastujące rychły jego powrót chmurki. Na szczęście - pod samo Mauzoleum można było dotrzeć pod dachem - akurat rozstawiono kiermasz książek, gdzie wsiąkłam na przynajmniej 20 minut. 

Po wytoczeniu się spod daszka kiermaszu, niebo nie pozostawiało mi złudzeń: leje i lać będzie, słońce uciekło i nie wróci. Chwilowo poddałam się i zajrzałam do muzeum znajdującego się na poziomie gleby, a tam... 

...żołnierze idący na zmianę warty! Jak ja za tym tęskniłam :D 

Ale zaraz zaraz? Idący? Wsiedli do windy, skurczybyki! Oczywiście w zwartym szyku :D 

Postanowiłam udowodnić im, że jestem twardsza i zdecydowałam się na wspinaczkę do Mauzoleum, ale schodami zewnętrznymi. Padało. I wiało.

Rzut oka na wnętrze, ale miała być zmiana warty, którą tym razem postanowiłam sobie odpuścić 

..i skierowałam swój wzrok na plac przed Mauzoleum. Tak to mniej więcej wtedy wyglądało. 

I choć wnętrze zachęcało do schronienia się, uznałam, że powrót do domu będzie chyba najlepszą opcją 

Oczywiście, co zapewne można było przewidzieć, ulewa w mgnieniu oka ustała, więc całe moje bohaterskie przemoczenie poszło na marne, bo o to chwilę później nad placem zaświeciło słoneczko


Rewia parasoli 

Niebo nie mogło się jednak do końca zdecydować, co chce nam zaserwować i tak przez najbliższe 20 minut to padało, to świeciło, to kropiło, to lało, to grzało... 


Ten parasol służył wiernie, ale niestety była to jego ostatnia walka 


Gołębie na rozlewisku przed bramą 


Musiała być jeszcze słit focia mojej parasolki - dzielnego niezniszczalnego produktu marki rossmann :D 


A tuż za bramą - Hawaje, palmy i prawie czyste niebo 



I tak to właśnie Tajpej, a może Mauzoleum? - Nie wiem kogo winić - zorganizowało mi obfitującą w atrakcję wycieczkę. Prawie wyschłam w drodze powrotnej, głownie za sprawą klimy w metrze, bo na spacerek już się nie zdecydowałam, trzeba odróżniać odwagę od brawury!:D  


Ale Wy za to miejcie na tyle odwagi, żeby tu jeszcze dziś zajrzeć - szykuje się pościk o grillowaniu po tajwańsku przy świetle księżyca!:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz