piątek, 7 lutego 2014

Epicka wyprawa albo 8 i pół. Dni 6-8

W piątek skończyło się rowerowanie i pozostało mi już tylko przenieść się na słynne Południe Tajwanu. Z czego ono słynie? Z plaż i pięknej pogody! Więc w sam raz na ferie zimowe :D I tak dokładnie 1ego lutego wybraliśmy się na słynną w całym kraju i okolicach Baishawan...

(wybaczcie jakość zdjęć, wszystkie robione telefonem :D)



Tam odbyło się regularne plażowanie, włącznie z wypożyczeniem parasola i występujących z nim w pakiecie plastikowych krzesełek, włącznie z lekkim poparzeniem słonecznym i pluskaniem w morzu. Choć to ostatnie okazało się dla mnie zgubne, jako że fala silna, z Alota kiepski pływak, kamulce przy samej plaży (nawet na zdjęciu widać)... Dość powiedzieć, że zadrapania na kolanach jeszcze się goją :P

To był prawdziwie leniwy dzień - na piachu spędziliśmy cały dzień, aż słońce malowniczo zaszło, a wody przypływu zmoczyły nam część ekwipunku...




Kolejnym punktem wyprawy musiał być rzecz jasna porządny posiłek. A czym lepiej raczyć się nad morzem, jak nie jego świeżymi owocami prosto z portu? ;) 

I tak upłynął mi wieczór i poranek. Dzień szósty.

W sobotę pogoda sprawiła nam psikusa i nie sprzyjała plażowaniu, za to świetnie nadawała się do pieszych wycieczek, co też skwapliwie wykorzystaliśmy - wypożyczyliśmy skutery i ruszyliśmy w trasę. Na pierwszy ogień poszedł park narodowy nieopodal Kenting. Całkiem przyjemny, muszę przyznać. Tropikalna roślinność, jaskinie i dzikie zwierzaki!

Jak widać słońce nie smażyło, a upał zelżał ;)


Alot-zdobywca! 





I czas na faunę - na tym zdjęciu są dwie małpy (miłego wypatrywania :D) 

A w tej jaskini drzemkę ucinała sobie wataha nietoperzy 
A, i widzieliśmy dwa latające insekty wlokące swą zdobycz - byczego pająka. Przezornie zeszliśmy im z drogi.

Z parku Kenting musieliśmy przebić się przez mieścinę Kenting, aby dotrzeć do kolejnej atrakcji. O mieście tym, również dość słynnym, wypowiem się w jednym słowie - ohyda.

To właściwie jedna, zatłoczona droga, obstawiona z obu stron stoiskami oferującymi dużo przepotwornej tandety, dodatkowo porządnie zakorkowana w czasie chińskiego nowego roku. Na szczęście na skuterach było o wiele łatwiej się przebić (przynajmniej dla mnie - byłam tylko pasażerką:P) i muszę przyznać, że Kenting Drift był dla mnie dodatkową atrakcją, co nie wpłynie jednak na końcową, smutną i negatywną ocenę tego miejsca.



Tak jak już wspominałam, droga  nasza wiodła dalej, dokładnie do Eluanbi - najdalej na południe wysuniętego skrawka wyspy. Muszę przyznać, że tamtejszy park, ścieżki, kładki i widoki zdecydowanie przypadły mi do gustu. Do tego teren był na tyle rozległy, że nawet tłumy wakacjonujących się Tajwańczyków nie zdołały go zakorkować :D

Spacer po tych kładkach to była prawdziwa frajda 

Sami widzicie - Alot rozpromieniony :D 


Jest i słynna latarnia będąca wizytówką tego miejsca. Tyle że... nie można do niej wchodzić :P 


Widok z naszego popasu, niestety niezbyt długiego - przegoniły nas nasilające się opady 

W drodze powrotnej czekał nas kolejny Kenting Drift, a na deser - koncert plenerowy z mniej lub bardziej lokalnymi sławami ;) Zabawa była przednia, atmosfera luźna, w dodatku dołączyli do nas kolejni znajomi, a wiadomo - im więcej, tym weselej...

Poniżej program imprezy, gdyby ktoś chciał wyguglować ;) 

Ósmego dnia pogoda wciąż nie dopisywała (przynajmniej do czasu, aż wsiedliśmy do autobusu, wiadomo :P), zdecydowaliśmy się więc wrócić do Tajpej. Trzeba było nieco powalczyć o miejsca w autobusie, a potem przeprowadzić operację pod hasłem "Chcemy anulować jutrzejsze bilety i już dziś, najlepiej teraz-zaraz, pojechać super szybką koleją do Tajpej", ale cała misja przebiegła dość sprawnie i zakończyła się sukcesem. I już po chwili zajęliśmy miejsca w przedziałach nieobjętych rezerwacją miejsc, gdzie obowiązuje typowo polska wolna amerykanka ;) Tylko warunki podróży jakieś takie bardziejsze, widoki za oknem inne, a pociąg mknął często ponad 200km/h...



Podsumowując - noworoczną przerwę wykorzystałam do cna, we wspaniałym towarzystwie, niejednokrotnie podziwiając widoki, które niemal zwalają z nóg. Zdążyłam się spalić na słońcu i poobijać w wodzie, poleniuchować, ale i ciężko popedałować ;) Pogoda też była łaskawa, aż trudno mi uwierzyć, bo właściwie od mojego powrotu do Tajpej ciągle pada :D Najważniejsze - świetnie się bawiłam i już planuję kolejne wypady, może by tak na festiwal lampionów....?

Stay tuned!




1 komentarz:

  1. Nie zajrzeliście do Akwarium w Kending? Akwarium to nazwa skrótowa, w całości to się nazywa Muzeum Życia Morskiego - i jest imponujące. Ale wycieczka fajna, kiedy ja byłam w Taroko to- lało z przerwami, i na domiar radości tajwański kolega zatankował skuter po tajwańsku oszczędnie za 50 kuajów więc szybko musieliśmy wracać bo mu się rezerwa włączyła :(
    W tym roku może powtórzę wycieczkę...

    OdpowiedzUsuń