wtorek, 4 lutego 2014

Epicka wyprawa albo 8 i pół. Dzień pierwszy

Jako że pełne 10 punktów jest właściwie nieosiągalne, a ponadto chcę wierzyć, że 9tka jeszcze przede mną, najświeższa wyprawa zgarnęła zawrotne 8.5! :)

O co chodzi? O to, że wreszcie miałyśmy wolne dłuższe niż tydzień. Z okazji chińskiego nowego roku. Alik udała się do rodziny za wielką wodę, a ja korzystając z zaproszenia znajomych wybrałam się najpierw na wschodnie wybrzeże, na wyprawę rowerową, a następnie na południe, na błogie, zasłużone lenistwo. Było zaprawdę fantastycznie, pogoda dopisała, wreszcie zobaczyłam coś więcej poza Tajpej i jego najbliższymi okolicami i... Tajwan zaczął mi się niebezpiecznie mocno podobać ;) Czy coś z tego kiełkującego uczucia wyniknie, to się jeszcze okaże...

Ale po kolei.
(Most of the photos by Daniel Garcia Gonzalez™)

Za organizację pierwszej części eskapady odpowiedzialny był wspomniany powyżej autor większości fotografii, który wywiązał się z zadania wzorowo. Choć uwielbiam planowanie wypadów wszelakich, tym razem naprawdę mogłam się zrelaksować. A propos przygotowań wrzucę tylko małe info nt. kupowania biletów kolejowych na Tajwanie - pełna rezerwacja online, płatność kartą, sam bilet można za niewielką opłatą wydrukować w pobliskim 7/11 czy family marcie. Tyle. Nie trzeba żadnych kolejek. Strona z rezerwacją dostępna też w języku angielskim. Prawie jak PKP. ;) 

Pierwszym poważnym wyzwaniem było dla mnie pakowanie - cały wyjazd miał zająć pełne 9 dni, w tym 4 rowerowania, pogoda mogła być każda (prognozy zmieniały się do ostatniej chwili), warunki noclegowe na ogół dość spartańskie, a następnie - południe, plaża, taka sytuacja...

Efekt końcowy na zdjęciu poniżej. Oprócz tego podręczna torba. Plecak użyczony przez Alika. :)

DZIEŃ 1
Zaczęliśmy o świcie, pociąg o 6.20. Warunki podróży naprawdę porządne, punktualnie, czysto, w niecałe 2h, za 30 parę złotych, byliśmy na miejscu - w Hualien, skąd następnego dnia mieliśmy zacząć pedałowanie. Dlaczego następnego? Bo niedaleko od tej malowniczej miejscowości znajduje się jedna z perełek przyrodniczych Tajwanu - Park Narodowy Taroko skupiający się wokół wąwozu o tej samej nazwie. Z informacji praktycznych polecam hostel Cozy House w Hualien - warunki świetne, wszystko nowiutkie, cena ze śniadaniem (przygotowywanym na świeżo przez właściciela - wypaśne tosty z tuńczykiem, kukurydzą, żółtym serem...mmniam) ok. 50 zł, zajęliśmy 4osobowy pokój z łazienką i balkonem. Przy wyprawie do wąwozu polecam natomiast zakupienie całodniowego biletu na tamtejsze autobusy turystyczne w cenie 25zł, można dowolnie wsiadać i wysiadać, dostajemy rozpiskę autobusów i już. Trzeba tylko pamiętać o tym, że na niektórych przystankach bus zatrzymuje się tylko jadąc w tę LUB z powrotem. 

Uzbrojeni we wspomniane bilety ruszyliśmy w trasę. Niestety dwa z istotnych punktów były czasowo zamknięte, ale i tak Taroko zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Żadne zdjęcia tego nie oddadzą, ale rzućcie okiem, czemu nie :)

Wnętrze naszego pierwszego busa. Kursowały różne, tak więc nigdy nie wiedzieliśmy czego wypatrywać i czy będą miejsca siedzące;)

Sympatyczna tabliczka przy wejściu na pierwszy odcinek udostępniony dla zwiedzających - Shakadang Trail 

To nie był najniższy punkt ;) 


Nie byłabym sobą, gdybym sobie odpuściła kontakt pierwszego stopnia z dziedzictwem narodowym Tajwanu 

A woda zaskakująco zimna. I mokra. 


Tu już kolejny punkt trasy i stoicka ludność autochtoniczna 


Dobry humor nadal dopisywał 

Wbrew pozorom - ta natura jak najbardziej martwa. Szkoda. 


Kwiatki też były. Jak to w styczniu w górach. 

Niepokojące dekoracje świąteczne 

Chwila relaksu w czasie oczekiwania na kolejny autobus 

I tu już kolejna stacja. Jak widać pogoda się poprawiła :) 

Na zdjęciu spotkane przypadkiem koleżanki z mojej zeszłosemestralnej grupy. Taki ten Tajwan mały! 


Titanic czy Dżizas z Rio... 

...najpierw trzeba było pokonać te schody! 


A tu nawet wspomniany autor fotografii 

Jeden z tych porządniejszych mostów 

Raz źle sprawdziłam rozpiskę autobusów i okazało się, że pojazd, na który czekaliśmy nie przyjedzie, bo o tej godzinie kursuje tylko w weekendy :D Zamiast czekać postanowiliśmy się przejść... 

A tu już inny, mniej solidny most. Wiszący, Huśtał się! :D 

Słynny  kolor Taroko-blue, czy jakoś tak 

Te ściany naprawdę były pionowe. Oczy mi się nie chciały przyzwyczaić do tego widoku. Nie wiedziały, na czym się skupić, lekko szwankował obraz 3D

A tu już jeden z niebezpieczniejszych odcinków trasy. Powinniśmy mieć kaski... 

Nie przestanę podziwiać tych, którzy wpadli na pomysł poprowadzenia tędy drogi. I wprowadzili go w czyn na tak trudnym terenie. Szacun! 

Podsumowując - pogoda idealna do chodzenia, widoki niesamowite, mimo że Dani zapewniał mnie, że te dwie zamknięte atrakcje to dopiero coś :P Na koniec mieliśmy dodatkowy dreszczyk emocji - czekaliśmy na ostatni autobus powrotny. Już w całkowitych ciemnościach, między dwoma tunelami (jeden chociaż był oświetlony), z nietoperzami latającymi nad głową, myśląc nad planem B, na wypadek gdy nie przyjedzie. Przyjechał. Dawno nie byłam tak szczęśliwa. Nerwowo chichocząc :D

Wieczór spędziliśmy na okazjonalnym noworocznym markecie nocnym w Hualien, racząc się typowymi przysmakami, już w towarzystwie dwóch pozostałych członków wyprawy. Na koniec spacerek do hostelu z piwem w ręce (nie wiem, czy wspominałam, że tutaj można pić w miejscach publicznych?:D). I tak upłynął wieczór i poranek. Dzień 1...








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz