środa, 4 czerwca 2014

Ciemna strona Mocy

Nie da się nie zauważyć, że z moich wpisów i wszelkich innych opowieści wyłania się dość cukierkowy i super pozytywny obraz Tajpej i pewnie Tajwanu w ogóle. Zapewniam jednak, że piękna skądinąd Formoza nie uśpiła całkiem mojej czujności i nie wynarodowiła mnie, pozbawiając jakże polskiej skłonności do narzekania. ;) Dziś będzie zatem o tym, co mnie - częściej lub rzadziej - denerwuje, czy zwyczajnie utrudnia pełną aklimatyzację, boleśnie przypominając, że to nie Polska właśnie, albo raczej - że to może jednak nie być raj na ziemi...

Klimat/pogoda

Oczywiście przyjeżdżając tutaj, miałam pełną świadomość, że Tajwan to jeden z tych cieplejszych krajów, że przebiega przezeń Zwrotnik, a jednocześnie pora deszczowa, tajfuny i inne tego typu atrakcje. Do tego siedziałam już w rok Japonii, więc mogłam mieć mniej więcej wyrobiony pogląd na pewne zjawiska. Jednak dopiero przekonanie się na własnej skórze pozwoliło mi zrozumieć, jaką byłam optymistką :D No co mam powiedzieć, bywa ciężko. Ostatnio zrobiło się chyba już na dobre gorąco. Jak słonko przygrzeje, to nie ma mocnych. Bez kremu kończysz jako skwarka. Co prawda ostatnio słońca jak na lekarstwo, ale to wcale nie oznacza, że jest lepiej. Kiedy pada (a pada ostatnio sporo, żeby nie powiedzieć leje, ulewy są tu iście biblijne), oprócz gorąca jest jeszcze bardziej niż zwykle wilgotno. Naprawdę ciężko się oddycha i funkcjonuje, gdy wychodzisz z klimy i masz wrażenie oberwania mokrą szmatą w twarz. Bezpośrednio po prysznicu można by już wziąć kolejny, bo się człowiek cały lepi. W dodatku klima w naszym mieszkanku jest zdecydowanie mało wydajna, za to przesadnie energożerna, przewiewu absolutnie brak, zostają nam zatem nieśmiałe próby wietrzenia (otwieranie drzwi wejściowych - to się sąsiedzi muszą dziwić) i... ewakuacja. Ja już niedługo będę mieszkać w bibliotece :D Oczywiście przy takich ulewach, ale i upałach, a przy tym arktycznej klimie ciężko zdecydować, w co się ubrać, bo czy lepiej wybrać niebezpiecznie śliskie ale praktyczne klapki, czy wygodniejsze ale wywołujące gotowanie stóp kalosze? Niby gorąco, więc im mniej warstw tym lepiej, ale po pięciu minutach w autobusie człowiek dygocze z zimna, więc jakieś okrycie wierzchnie się przydaje.. itd. Takie tam dylematy. Nie muszę przy tym wspominać, jak bardzo zmienna jest pogoda tutaj, a zatem jak dalece nieprzydatne są wszelkie spekulacje na temat pogody nawet nie jutrzejszej, ale tej za 15 minut :D Skoro o wilgoci mowa, bo to ona jest moim zdaniem decydującym czynnikiem, znacząco utrudnia suszenie ubrań, ułatwia wchodzenie pleśni, grzybów i Bóg wie czego jeszcze, jest też ostatecznym kilerem w zimie. Już prawie nie pamiętam, jak to było, ale uwierzcie na słowo, że przy tej wilgotności i nawet kilku (około dziesięciu) stopniach powyżej zera chłód przenika do kości. A kiedy do tego pada 14 dni z rzędu, zaczynasz nadawać imiona organizmom pojawiającym się na umywalce czy na ścianie koło wanny. ;) Skoro o organizmach mowa...

Iście biblijna ulewa

Powódź w Daan parku, nawet ptaki zdają się mieć dość 


Fauna

Karaluchy mogą mieć spokojnie 4 centymetry długości (jak nie więcej) i do tego latać. Szczury wybiegają Ci na spotkanie, ilekroć wyrzucasz śmieci, tęsknym wzrokiem spoglądając na przemykającego chyłkiem wychudzonego kota. Spotkane gdzieś w czasie wędrówek pająki są wielkości Twojej dłoni, cykady ogłuszają, czaple pomagają Ci zjeść lunch, a wiewiórki są brzydkie... Do wszystkiego tego już się mniej więcej przyzwyczaiłam i nawet mnie bawi. Macham do szczurów, a karaluchom, podobnie jak watahom bezpańskich psów, po prostu schodzę z drogi (na szczęście w mieszkaniu mamy tylko od czasu do czasu pielgrzymki mrówek). Jest jednakowoż jeden gatunek, który wciąż wywołuje we mnie mordercze zapędy. Komary. Pomijam te klasyczne, bo to śmiech na sali jest. Michał wprawnie na nie poluje i karmi nimi ryby. :D Predatorem staję się, gdy mam do czynienia z ich kuzynami - wersja mini mini, malaryczna, jak słyszałam. Te cholery są mikroskopijne (takie tam czarne paproszki, na pierwszy rzut oka), bezgłośne, latają w absolutnie nieskoordynowany sposób, co czyni polowanie misją niemożliwą, a jak użrą... To już nawet nie chodzi o wielkość i wątpliwe walory estetyczne tego bąbla (ja zwykle wyglądam, jakbym miała ostry atak alergii), ale o to piekielne swędzenie, które w dodatku utrzymuje się przez wiele dni, często w postaci uśpionej. Już właściwie nie pamiętasz, jak Cię strasznie zgryzły, ale przypadkiem dotkniesz miejsca i zaczyna się od nowa - zaognia się i swędzi tak bardzo, że chcesz odgryźć kończynę. Oczywiście nakładam kremy, balsamy etc. ale oczywiście - lepiej zapobiegać niż leczyć. Znajomi z Polski zostawili spreje, jeden z nich mam zawsze w torebce, co parę dni zmieniam, żeby się cholery nie przyzwyczaiły. Względnie działa, ale biada mi, jeśli zapomnę..  

Brzydka wiewiórka

Zmokła... czapla? (jestem absolutną ignorantką w tej kwestii, wybaczcie) 


Smog

Kraków to to oczywiście nie jest, ale niestety Tajpej boryka się z podobnym problemem z uwagi między innymi na swoje podobnie niefortunne położenie, w niecce rzecznej. No i stolica, auta, skutery etc. Nieszczęście gotowe. Deszcze jeszcze jakoś to spłukują, ale gdy ich nie ma, nieraz na ładnych parę dni zapominam, że z mojego okna teoretycznie widać góry... Nie mówię, że jest jakoś tragicznie, ani że przez cały czas, ale bywają dni, kiedy zanieczyszczenie jest odczuwalne.

Tak to mniej więcej powinno wyglądać co rano

Tak wygląda najczęściej, nawet jeśli jest słonecznie



Jedzenie

Mówiłam już pewnie wielokrotnie, że tajwańskie jedzenie mnie nie powala. I z biegiem czasu nic się specjalnie w tej kwestii nie zmienia. Mam kilka ulubionych miejsc, ale bywają dni, że na myśl o jedzeniu robi mi się słabo, bo w sumie na nic z tego, co tu znam, nie mam ochoty. I ja wiem, że ogranicza mnie budżet, wiem, że zawsze można co nieco samemu upichcić czy doprawić, że trzeba szukać i eksperymentować (i wierzcie mi, robię to, zwłaszcza teraz, gdy już nie mam problemów z językiem - ostatnio wpadłam tak na całkiem niezłe takoyaki!), i że - najważniejsze - nic nie zastąpi obiadu u Mamy, ale no! Nie podzielam często powtarzanych zachwytów nad kuchnią tajwańską, wybaczcie :) Dużym plusem jest to, że da się tu znaleźć prawie wszystko, od sushi do pizzy, i to w przystępnej cenie, ale brakuje mi czasem takiego kulinarnego wow.

Para nad moimi ulubionymi tutaj xiaolongbao (jedna z wersji pierożków), które - jak się okazuje - też mogą się przejeść

Standardowy zestaw lunchowy: biandang, czyli ryż - w tym przypadku - z trzema rodzajami warzyw i mięskiem. Tu w wersji de luxe - z towarzyszeniem piwka ananasowego. I po spryskaniu sprejem na komary, dzięki czemu da się na tej ławeczce wysiedzieć 


Tajwańczycy

Oczywiście jest to przemiły naród! Tajwańczycy - generalizując rzecz jasna - nie mają specjalnych oporów czy lęków przed białymi, zaryzykowałabym stwierdzenie, że są nas nawet ciekawi. Chłopak w 7venie zagaduje o polskie piwo (kupowałam tajwański odpowiednik), szef knajpy z pierogami pyta, co u mnie, bo mnie dawno nie było, a szefowa innego przybytku swata mnie ze swoim synem (wymieniliśmy numery póki co - znaczy ona ze mną :D). Nader rzadko, dosłownie kilka razy, spotkałam się z jakąś może delikatną niechęcią na tle za-mało-skośnych-oczu, nigdy w wersji agresywnej czy nie do ogarnięcia. Oczywiście wciąż zdarza mnie denerwować fakt rzekomego nierozumienia mnie czy odpowiadania po angielsku, kiedy zwracam się do autochtonów w ich rodzimym języku. I oczywiście nie twierdzę, że mój chiński wymiata, ale zdarzyło mi się tu już kupować np. mrożoną kawę w 7venie setki razy, więc czuję się dość pewna na tym gruncie. Kiedy zatem sprzedawca na moje stuprocentowo poprawne zamówienie odpowiada skrzywieniem twarzy na kształt rozumianego na całym świecie "Eeeee?" (i to serio się wykrzywia, bo oni są tutaj do bólu naturalni, zwłaszcza starsi, a i pojęcie "klient nasz pan" jakoś opornie się tutaj przyjmuje)... to ciśnienie mi się podnosi. Jak mam jeszcze gorszy dzień, co - jak wszystkim wiadomo - zdarza się kobietom przynajmniej raz w miesiącu, to...&*S&W#*W(& Oczywiście stoję w tym sklepie i cierpliwie powtarzam aż do skutku, ale w mych oczętach czai się mord. Ponarzekam jeszcze na jedno, o czym chyba też już gdzieś kiedyś wspominałam - Tajwańczycy nie potrafią się poruszać. Chodzić, jeździć rowerem, skuterem, autobusem, samochodem,... boję się tajwańskich pilotów! Ja wiem, że mają inne poczucie przestrzeni, bo tu zawsze tłoczno i i tak się na kogoś wpadnie, więc jakby mieli się ciągle kontrolować, to może by oszaleli. Rozumiem też (choć chyba jednak nie), że ich wypasione telefony to cały ich świat, pochłaniający bez reszty, ale jak można się zatrzymywać na środku przejścia dla pieszych? Sunąć środkiem chodnika w tempie żółwim, nie będąc babcią? Otwierać bez ostrzeżenia drzwi od samochodu, kiedy przejeżdżasz tuż obok rowerem? Ładować się skuterem pod autobus, zmuszając do nagłego hamowania? Etc. Przykłady można mnożyć. Nie twierdzę, że jestem najbardziej racjonalną osobą na świecie i że nie zdarza mi się zatarasować przejścia (tu czasem robię to specjalnie, w myśl zasady "oni mogą, to ja też":P), nie twierdzę także, że tylko Tajwańczycy tak postępują i to wszyscy bez wyjątku, bo to nieprawda, a taka bezmyślność wkurza mnie identycznie chociażby na Krupniczej w Krakowie, ale... Tutaj zdarza się to po prostu codziennie, doprowadzając mnie średnio trzy razy dziennie do szewskiej pasji. Na mój własny użytek ukułam teorię, że dzień w którym przestanie mnie to denerwować stanie się dniem mojego oficjalnego zostania Tajwanką i powinien zostać świętem narodowym. Póki co nic jednak nie wskazuje, żeby miał on kiedykolwiek nadejść. 

Tego dnia świątynia świeciła pustkami, a pan i tak wepchnął się w kadr


Znalazłoby się pewnie jeszcze kilka mniejszych czy większych rys na nieskazitelnym wizerunku Tajwanu, ale... dajmy już temu spokój. :) Ostatecznie tym, co mnie między innymi tak urzeka w życiu tutaj, jest fakt, iż moim największym zmartwieniem są komary czy upał. Phi! Niniejszym życzę Wam, moi drodzy, tylko takich problemów.. jak motyl dobierający się do lunchu! :) Naprawdę ciężko było się skurczybyka pozbyć :D



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz