poniedziałek, 17 września 2018

Gruzja. Pierwsze wrażenie

Gruzja. Kierunek od kilku lat mocno zyskujący na popularności. Bo tanio. Bo łatwo się dostać. Bo świetna kuchnia. Bo widoki. Bo wciąż nie tak wielu turystów. Bo monastyry. Bo gościnni ludzie. Bo trochę Europa, trochę Azja... Ciężko jednoznacznie stwierdzić, który z powodów był decydujący, ale Gruzja skusiła i nas. :)

Założenia wstępne:

• Tydzień w sierpniu do zagospodarowania (zdecydowaliśmy się na lot z Warszawy do Kutaisi),

• Wypada zobaczyć stolicę, ale bardziej pociąga nas niemal wszystko poza nią,

• Ma być wycisk i plecaki! :)


Adam przygotował szczegółowy plan (co ciekawe, polskojęzyczne strony i blogi podróżnicze w przypadku Gruzji zawierały znacznie lepsze informacje niż anglojęzyczna część internetu), ja nauczyłam się cyrylicy i zupełnych podstaw rosyjskiego dla usprawnienia komunikacji i tak oto... znaleźliśmy się w hali przylotów międzynarodowego lotniska w Kutaisi. Brzmi dumnie, wygląda raczej skromnie. Dystans z samolotu do hali pokonuje się na ukos przez płytę lotniska - coś jak w Rzeszowie ;)

Pierwsze wrażenia? Wszystko, co zaplanowaliśmy, przebiega sprawnie! Chętnych do zabrania nas w dowolnym kierunku prywatnych kierowców sporo, nie są na szczęście zbyt natrętni. I tak już pozostanie do końca wyjazdu - nie ma problemu z tym, żeby jakiekolwiek usługi zorganizować, wszelkie moje obawy około logistyczne okazały się nieuzasadnione, a jednocześnie nie czuliśmy się jak dwunożne bankomaty dla miejscowych.

My transport do Tbilisi mieliśmy już opłacony z góry - Georgian Bus wyniósł w przedpłacie 36 Lari za osobę w dwie strony, wymieniliśmy więc tylko szybko gotówkę (niezły kurs na lotnisku!) i kupiliśmy kartę z internetem (10 lari za 10 GB - aż za dużo, działał naprawdę nieźle, sieć Beeline) i już byliśmy gotowi. Gorzej, że kierowca jeszcze nie ;) odjechaliśmy z 30 minutowym opóźnieniem, najprawdopodobniej czekając na potencjalnych kolejnych pasażerów, którzy zwiększyliby opłacalność kursu do stolicy.

Ruszamy! Słyszeliście może o tych wałęsających się psach, krowach i generalnie żywym inwentarzu na gruzińskich drogach? To wszystko prawda! Zwłaszcza gdy wieczorami krowy wracają z pastwisk. :D nie mamy niestety z takich przygód zdjęć, ponieważ na lokalnych kierowcach do tego stopnia nie robi to wrażenia, że nawet w takich sytuacjach nie zwalniają, tylko zręcznie manewrują między zwierzętami, nie dając tym samym zbyt wielu szans na zrobienie nieporuszonej fotki. 

Jest pierwszy postój i pierwszy kontakt z lokalną gastronomią. 
Damy radę!


Kierowcy w Gruzji zasługują na osobny temat. Można przyjąć, że ich podstawową zasadą i celem jest...wyprzedzić ten samochód przede mną! ;) na szczęście - może nie za wszelką cenę, ale oby jak najszybciej. Jedzie taki kierowca i być może myśli sobie tak: "Może stan dróg nie powala, specjalnie szerokie też nie są, mój samochód ma kierownicę po złej stronie, bo sprowadziłem go z Japonii, ale to wcale nie aż taki problem. Po prostu przyspieszam, zaczynam manewr, trąbię ostrzegawczo, żeby temu przede mną nie przyszedł do głowy podobny pomysł, a gdybym nie zdążył przed nadjeżdżającym z przeciwka, to przecież mnie widzi, to się schowa, c'nie?" :) Tak w skrócie - sporo umiejętności i dużo zaufania. Co może pójść nie tak?

Trochę poszło nie tak z naszym pierwszym noclegiem, który co prawda miał być takim byle czym na jedną noc, ale okazał się byle czym, do którego trzeba było się dostać przechodząc przez inny pokój, umieszczonym w suterenie z oknem wychodzącym na umiarkowanie uczęszczany chodnik leżący przy dość uczęszczanej ulicy ;) Problem z nocnymi hałasami - tym razem w postaci imprezy - jeszcze się w stolicy powtórzył, więc generalnie polecam zabranie stoperów, jeśli jeszcze nie macie tego w podróżniczym zwyczaju - stare Tbilisi zdecydowanie żyje nocą!

Z wyjątkiem tego pierwszego noclegu, nasze kwatery były jednak naprawdę w porządku. Czysto, wszystko działało, w tym Internet, właściciele sympatyczni. Szukaliśmy przez booking.com, płaciliśmy zwykle 30 lari za osobę za noc, za samodzielny pokój z łazienką. W Kazbegi skusiliśmy się też na domowe śniadanie za 15 lari od osoby i zdecydowanie było warto.

W temacie komunikacji, rzeczywiście rosyjski, choćby szczątkowy, się przydawał, podobnie jak cyrylica. Po angielsku dogadaliśmy się w informacji turystycznej, ale na kwaterach czy w knajpach już nie zawsze. Do pewnego stopnia łatwiej po prostu mówić po polsku. Przydać się może też wersja offline Google translate.

Wspomniałam o knajpach.... ;) gruzińska kuchnia cieszy się zasłużoną sławą jako smaczna, tania i łatwo dostępna. I tak właśnie jest - przede wszystkim lokali gastronomicznych jest wszędzie sporo i to otwartych nieraz nawet całą dobę. Potrawy na ogół niewyszukane, ale świeże, dobrze przyprawione, porcje spore. Ceny przystępne, bo np. 8 lari za 2 solidne placki na śniadanie i 2 herbaty albo 30 lari za kolację z winem dla dwojga, to brzmi całkiem sensownie. A że kuchnia gruzińska jest w Polsce już całkiem nieźle znana, lokalne nazwy nie są aż tak tajemnicze i można śmiało zamawiać swoje ulubione przysmaki.

A pierwsza z brzegu gruzińska knajpa wygląda tak :)

Chinkali? Jest! Domowe wino? Jest!

Podsumowując pierwsze wrażenia, jest dobrze! Od pierwszych chwil czujemy się swobodnie i jesteśmy przekonani, że wszystko da się zorganizować, i to bez nadmiernych starań, wszędzie unosi się mniej lub bardziej dyskretny urok radosnej prowizorki i przekonania, że jakoś to będzie. A to dopiero początek. Kaukaz wzywa!:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz