Jak zapewne zauważyliście, Alot jest raczej zwierzęciem azjatyckim. Nie żeby nie lubił Europy czy się nie interesował, ale jakoś tak... niekoniecznie się składa. Ma swoją listę zakątków, które chętnie by odwiedził, ale nie trzyma się jej kurczowo: taka Malaga czy Caminito del Rey nigdy na niej nie były ;)
A co jest było?
Madera na przykład.
Trudno stwierdzić do końca dlaczego... Chyba to ta reputacja "wyspy wiecznej wiosny", obietnica pięknych widoków natury doprawionych szczyptą zabytków i romantycznej historii zamorskich odkryć (#paolocoelho). A że to formacja powulkaniczna, to miały być górki i klify, a nie plaże i turysty. No i jeszcze wino madera. I Cristiano Ronaldo (no dobra, to ostatnie najmniej).
Tak się jakoś złożyło, że mój towarzysz podróży wszystko przemyślnie zaplanował (podziękowania dla Adama!) i udało nam się kilka dni lutego AD 2016 spędzić właśnie na Maderze.
Jak wyszło? Poniżej kilku chaotycznych myśli część pierwsza.
Ale najpierw focia - jedno z pierwszych zdjęć w stolicy wyspy, Funchal. Alot zaciesza, bo pogoda ładna i zielono. A skoro o pogodzie mowa...
Aura na Maderze
Zaczynam od takiego pozornie błahego tematu, ale ostatecznie to właśnie pogoda okazała się najsłabszym punktem wyprawy, zwłaszcza kiedy spytacie Adama (choć czego można się spodziewać po kimś, kto 2 tygodnie wcześniej wrócił z RPA? :P) Jak już wspomniałam, Madera słynie z łagodnego klimatu, szczególnie z przyjemnych temperatur. Nie ma tam mrozów, nie ma szczególnych upałów, wydaje się więc idealnym kierunkiem na okoliczność ucieczki z zimowej jeszcze Polski. I generalnie tak - temperatura utrzymywała się całkiem przyjemna i to całą dobę. Co do reszty składowych... Poniżej kilka zdjęć z tych paru dni. ;)
Pierwsze popołudnie i warunki iście wakacyjne - lodowy sezon rozpoczęty!
Wyprawa kolejnego dnia zaczęła się silnym wiatrem i mżawką, niebo zaciągnięte - mogło być lepiej
Ale już niedługo poprawiło się na tyle, że można było dokonać modyfikacji stylizacji (generalnie podczas tej wyprawy takich modyfikacji dokonałam kilkunastu!)
Dwa dni później - takie tam z punktu widokowego, a to i tak nieźle, bo potem sypnął GRAD
Ostatni dzień, a zatem zgodnie z wszelkimi prawami Murphy'ego: najcieplej i najsłoneczniej, a my oczywiście przezornie ubrani w kilka warstw, bo a nuż grad?
Podsumowując, pod tym względem to był jeden z tych wypadów, kiedy gorączkowo sprawdza się prognozę wieczorem, o poranku z nadzieją uchyla okiennice (bo może się mylili), żeby za chwilę zatrzasnąć je z hukiem (bo jednak nie). I tak było w 3 z 5 dni. ALE.. plusem czy minusem pogody na Maderze jest jej spora zmienność. Żaden z tych dni nie był zupełnie deszczowy i zmarnowany, choć z pewnością mogło być lepiej. Mogło być tez dużo gorzej, jak wskazuje zdjęcie poniżej...
Dość powiedzieć, że w przeddzień naszego wylotu warunki były tak złe, że większość lotów odwołano, nasz był w efekcie opóźniony prawie 2 godziny... Jednak nie ma tego złego - gdy tak czekaliśmy lekko znudzeni przed bramką na lotnisku, staliśmy się mimochodem świadkami niezapomnianej sceny: niespodziewanie dla nas rozległy się oklaski i wiwaty a tłum ludzi poderwał się radośnie z miejsc. Dlaczego? Oni czekali od poprzedniego dnia i teraz kiedy mający ich zabrać samolot wreszcie wylądował, zareagowali spontanicznie. Niby nic. Oklaski po lądowaniu, znamy je nie od dziś, ale te wydały nam się zupełnie inne, wyjątkowe.
Ale żeby nie kończyć rozważań na temat pogody tak rzewnie - jak dla mnie wciąż udało się złapać sporo słońca, nawet lekko przypiec, a i Adam tak znowu cały czas nie narzekał... ;)
Zdecydowanie udało się też nacieszyć oko kolorami innymi niż szary. W tym niezawodnie pomagała...
Dość powiedzieć, że w przeddzień naszego wylotu warunki były tak złe, że większość lotów odwołano, nasz był w efekcie opóźniony prawie 2 godziny... Jednak nie ma tego złego - gdy tak czekaliśmy lekko znudzeni przed bramką na lotnisku, staliśmy się mimochodem świadkami niezapomnianej sceny: niespodziewanie dla nas rozległy się oklaski i wiwaty a tłum ludzi poderwał się radośnie z miejsc. Dlaczego? Oni czekali od poprzedniego dnia i teraz kiedy mający ich zabrać samolot wreszcie wylądował, zareagowali spontanicznie. Niby nic. Oklaski po lądowaniu, znamy je nie od dziś, ale te wydały nam się zupełnie inne, wyjątkowe.
Ale żeby nie kończyć rozważań na temat pogody tak rzewnie - jak dla mnie wciąż udało się złapać sporo słońca, nawet lekko przypiec, a i Adam tak znowu cały czas nie narzekał... ;)
Zdecydowanie udało się też nacieszyć oko kolorami innymi niż szary. W tym niezawodnie pomagała...
Flora (i fauna) Madery
Ok, nie jestem z pewnością autorytetem w kwestii roślinności, skoro potrafiłam ususzyć bambus stojący w wodzie. Tak. Ususzyć. Bambus. Stojący. W wodzie. Poniżej dowód rzeczowy.
Z kolei nastawienie Adama do flory nieźle podsumowuje to zdjęcie:
Więc kiedy takich dwoje roślinnych ignorantów poleca wam florę Madery, to wiedzcie, że coś się dzieje. Nawet nas ruszyły te kolory, kształty i zapachy na każdym kroku.
A ogród botaniczny to już w ogóle był szał! Idealny na niedzielne przedpołudnie :)
Strelicja - chyba najbardziej charakterystyczny (i najlepiej reklamowany) kwiat Madery, tu profanowany przez Alota
Ogród angielski
A tu już typowy maderski domek, do ich skansenu niestety nie dojechaliśmy
Co do fauny... Madera ma podobno własny gatunek kotów...
...zatem wiadomo, czym zajął się Alot w trybie natychmiastowym :D
Z ciekawszych okazów ptactwa natknęliśmy się natomiast na takie..
...i takie. I wiem, siedzą w klatkach, a nie na wolności, ale jakoś nie przypominam sobie klatki z arami na Plantach ;)
A żeby nie było, że tylko egzotyka i kolorowe piórka - poczciwy szczupły gołąb, który cierpliwie żebrał o jedzenie w jednej z knajpek. Nie, nie dostał :D
Jako że pora kończyć część pierwszą luźnych uwag na temat Madery, dorzucam mimochodem jeszcze jeden punkt, raczej niewymagający specjalnego rozwinięcia.
Cristiano Ronaldo
Jeden z popularniejszych towarów eksportowych wyspy, która doczekała się już muzeum jemu poświęconego. Cristiano króluje też na pamiątkach wszelkiego rodzaju. Gdybyście wątpili - spytajcie Elio, jakiego dostał od nas suwenira :D
A już w kolejnej części słów kilka o trunkach Madery, nie przegapcie!
czy tylko ja czytając mimowolnie "Cristiano Ronaldo" slysze to w uszach w tym to charakterysycznym portugalskim Kriszsztianu Runaldu?:D
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńteraz już nie tylko Ty, dzięki :P
OdpowiedzUsuńon Ci chyba zgnił z nadmiaru wody:P
OdpowiedzUsuń:*
może kupię Ci taki sam i zrobimy eksperyment, Mądralo? :P
OdpowiedzUsuńz jakąś zarazą mi przywieziesz, jak Cię znam :P
OdpowiedzUsuńno wiesz co?? takie masz o mnie zdanie???
OdpowiedzUsuńFOCH! :P