Miał być wycisk i plecaki? No to będzie! :)
Już pierwszego dnia po przylocie znaleźliśmy się w busiku do Stepancmindy (rosyjska nazwa: Kazbegi) - niewielkiej miejscowości u stóp Kazbeku, nad którą góruje malownicza świątynia Świętej Trójcy (Cminda Sameba) znana z wielu pocztówek z Gruzji.
Pocztówka by Adam |
Droga z Tbilisi zajmuje ok. 3 godzin. Mogliśmy jechać marszrutką za 10 lari od osoby (teraz ok. 17 zł), ale wybraliśmy prywatny minibus za 20 lari, dla tylko 6 osób i z dodatkowymi przerwami na zdjęcia. A fotografować było co!
Sama trasa, tzw. gruzińska droga wojenna, jest niezwykle malownicza. Wspina się na przełęcze i opada w doliny. Kierowcy brawurowo się przetasowują, a co jakiś czas mija się zaparkowane kawalkady tirów zmierzających do granicy z Rosją.
Początek trasy |
Gdzieś w połowie brakuje odcinka solidnej nawierzchni |
Tiry ciągną się kilometrami |
Takie tam z porzuconym wrakiem |
Gdzieś po drodze mijamy też narciarski kurort Gudauri (ten, w którym ubiegłej zimy popsuł się wyciąg i wyrzucał narciarzy w powietrze), a na deser - podziwiamy panoramę Kaukazu sprzed takiego oto niesamowitego pomnika upamiętniającego 200-lecie przyjaźni gruzińsko-rosyjskiej.
Stoi trochę pośrodku niczego, ale zaplecze jest: parking, badziewki... |
..a obok quady i konie! |
Zbliżenie na główną scenę pomnika |
A góry sprzed pomnika prezentują się tak! |
Najlepsze jednak dopiero przed nami...
Kazbegi jest niewielką mieściną, daleko mu do kurortu spod znaku Zakopanego, ale ma w zasadzie wszystko, czego potrzeba. Są sklepiki, ze słynnym "Google" na czele, jest piekarnia, przystanek marszrutek, kilka knajp i rozbudowująca się baza noclegowa, póki co opierająca się głównie na przydomowych kwaterach - mieszkańcy przyjmują gości we własnych domach. My też korzystamy z takiej opcji, do której już na początku trzeba się nieco powspinać - nasz guesthouse stoi przy szóstej przecznicy w górę na prawo od przystanku. :D
Nasza codzienna trasa - Kazbegi zostało w dole |
A podziwianie widoków sprzed kwatery wygląda tak! |
Jakich widoków? - spytacie...
O na przykład takich! :) Oto Kazbek szykuje się do snu... |
W Kazbegi już na pierwszy rzut oka widać turystów, sporo z nich jednak to profesjonaliści zmierzający na Kazbek - podobno jeden z najprostszych pięciotysięczników.
My mamy w planie podejście "zaledwie" na przełęcz Arsha Pass (2940 m n.p.m.), w sumie jakieś 1200 m w górę od Kazbegi. Martwi nas pogoda, ale niepotrzebnie, bo poranek wita nas tak!
Wymówek zatem nie ma, żarty się skończyły, ruszamy w góry! Od razu uprzedzam - nie mieliśmy ani specjalnego przygotowania, ani specjalnego sprzętu, adidasy musiały i dały radę. Szlak jest wyraźny i tylko miejscami nieco uciążliwy, tam gdzie kamienie uciekają spod nóg. Wciąż jednak mówimy o ścieżce, a nie o wspinaczce niezdobytym zboczem.
Pierwszy cel to prawosławny klasztor Cminda Sameba. Ma być 1,5h i tyle właściwie schodzi. Martwiliśmy się nieco, czy znajdziemy właściwą trasę, żeby nie iść cały czas przy drodze, ale znów - niepotrzebnie: miejscowi pomagają, a śmiałków, którzy mają ten sam plan co my jest tylu, że nie sposób się zgubić. I tak już pozostanie do końca trasy.
Najpierw trzeba jednak dotrzeć do świątyni... Prawie 500 m w górę, stromo, żadnych półśrodków. Jest opcja podjechania taksówką, ale to nie dla nas. Robimy postoje na zdjęcia, wodę, na smarowanie kremem, sapiemy (zwłaszcza ja :P), ale w końcu docieramy. Widoki i klimat nieziemski!
Niby na Kazbek nie idziemy, a i tak jest pod górę |
Nareszcie jesteśmy! |
Nasi tu byli |
Babuszka Alot na szczycie, a Kazbegi w dole |
Klasztor Cminda Sameba pochodzi mniej więcej z XIV w., jest niewielki, sporo tu ikon, świeczek, pojedyncze snopy dziennego światła wdzierają się do środka. Można być niewierzącym, ale w tym wnętrzu mistycyzmu i swoistego nieodgadnionego jest tyle, że czuć je niemal namacalnie. W środku stety-niestety nie wolno robić zdjęć, czego skrupulatnie pilnuje brodaty mnich (choć ogolony Chińczyk bezczelnie próbuje ten zakaz obejść), obowiązują określone zasady co do stroju (stąd moja stylówka na babuszkę) i choć na zewnątrz własnie hałasuje cała grupa z Dalekiego Wschodu, to wewnątrz czas się zatrzymał...
Po chwili zadumy pozostaje ruszyć w dalszą drogę. Nadal bezlitośnie pod górę, ale cały ten trud wynagradzają widoki. Obawiałam się, że ten odcinek Kaukazu będzie nieco nudny, bo to tylko zielone pagórki, w zasadzie ani jednego krzaczka (serio serio, dobrze, ze nadmiar płynów wypociliśmy, bo byłby problem :D)... Ale znów - jak cudownie się mylić! :)
Góry górami, ale żywy inwentarz też się przytrafił - a to koń, a to owce, a to wreszcie psy, które ciągnęły za turystami aż do przełęczy, która była i naszym celem.
Trawa na tej wysokości na pewno jest lepsza od tej w dolinie |
Dostał kawałek kabanosa i został najlepszym przyjacielem |
Kaukaz zachwyci każdego! |
I oto jest! kres naszej wędrówki (przynajmniej pod górę, bo trzeba jeszcze zejść) - Arsha Pass. Dotarcie tam od klasztoru zajęło nam jakieś 2,5h, z koniecznymi postojami i w dostojnym tempie :P
Widok na Kazbek niezgorszy, oczywiście trochę ciuciubabki z chmurami musiało być, ale ostatecznie udało się kilka kadrów uchwycić.
Teraz już tylko - bagatela - powrót do Kazbegi 1200 m w dół. Mięśnie coraz słabiej pracują, momentami kamienie uciekają spod nóg, ale obietnica kolacji i odpoczynku dodaje skrzydeł. Zbliżający się zachód zmienia nieco światło i pozwala zobaczyć Kaukaz w jeszcze nieco innej odsłonie. Jest pięknie, co tu gadać :)
Jesteśmy dopiero trzeci dzień w Gruzji, a już się w niej zakochaliśmy. A przecież mamy też ambitne plany na resztę pobytu! W następnym odcinku: dolina Truso!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz