Jak być może wiecie, Alot zawitał niedawno do Edynburga.
Wizyta w zasadzie historyczna, bo pierwszy raz UK i to od razu Szkocja, i Edynburg! Wstyd się przyznać, ale tenże Alot wybitnie się do tejże wyprawy nie przygotował. Może niedawna przeprowadzka, może nawał pracy, może słaby internet (wpis powstaje dzięki uprzejmości lokalnej Małpki Ekspress)... Wymówki wymówkami, ale udało mi się jedynie raz czy dwa odpalić wiki, zapytać fb i ludzi z pracy. Ci o dziwo reagowali w większości bardzo entuzjastycznie, ale pojawiła się i opinia mniej więcej taka: "Edynburg? szary trochę.. ale mają ładne parki." Summa summarum, ubolewałam trochę nad kosztami przelotów, martwiłam się bardzo o pogodę, więc postanowiłam upatrywać głównych pozytywów w odwiedzeniu chłopaka w delegacji i po prostu oderwaniu się od codzienności.
Niech o skali ignorancji Alota świadczy fakt, że - owszem - sprawdził, gdzie jest Loch Ness, i że daleko, i że się nie da, za to nie przypomniał sobie i nie natrafił zupełnie na fakt, iż Potter powstawał w Edynburgu! To w tutejszej kawiarni Rowling spisywała pierwsze pomysły, to z tutejszego cmentarza wzięła Toma Riddle'a i nazwisko McGonagall, to tutejsza elitarna szkoła mieszcząca się w malowniczym budynku-zameczku stanowić miała pierwowzór Hogwartu...
Jak się już zapewne domyślacie, ostatecznie Alot zakochał się w Edynburgu i Szkocji w ogóle, a Adam znalazł sposób i na Loch Ness (może będzie wpis, ale nie obiecuję), i na zaznajomienie Alota z wątkiem Potterowym, choć sam nie czytał, oglądał co najwyżej fragmenty, a kiedy próbowałam mu z wypiekami na twarzy wytłumaczyć, jak to się stało, że - SPOILER - Harry umarł, a żyje - KONIEC - to wytrzymał może z trzy minuty, zmieniając następnie temat na.. jakikolwiek inny :D
Tak czy inaczej - dzisiejszy mikrowpis będzie właśnie o Potterze w Edynburgu, jakby nie było ciekawszych atrakcji :P
Najpierw inspiracje... Pierwowzór Hogwartu
Brzmi znajomo? (swoją drogą William to ponoć oficjalnie najgorszy poeta w UK)
A taraz już do sedna....
TA kawiarnia nazywa się "The Elephant House" i zlokalizowana jest w ścisłym centrum, nieopodal innej wielkiej atrakcji - pomnika Greyfriars Bobby'ego (o nim może kiedy indziej). Na wystawie jest czerwony baner obwieszczający, że to tu znajduje się miejsce narodzin Harry'ego Pottera, a targetem są zdecydowanie... Chińczycy - menu ma nazwy pozycji również w mandaryńskim. I słusznie, momentami połowę gości stanowili Azjaci.
Sama kawiarnia wyglądem szału nie robi
Nie zrobili z niej co prawda parku tematycznego i nie kupimy w niej np. kremowego piwa, a wiodącym motywem pozostaje słoń, ale kolejka do stolika jest i trzeba poczekać cierpliwie, aż obsługa wskaże miejsce, nawet jeśli pozornie wcale nie jest pełno. Ubolewałam trochę nad tym, że to już raczej nie będzie nigdy spokojne miejsce, w którym można szukać weny, ale kawiarniany biznes na pewno się kręci, a tak między nami, przy sąsiednim stoliku siedziała przez cały czas naszych odwiedzin dziewczyna i skrupulatnie coś tam w swoim zeszycie notowała, więc może nie wszystko stracone...
Od momentu zdobycia rozgłosu przez "The Elephant House" nie zmienił się ani trochę piękny widok na edynburski zamek, zmienił się natomiast z pewnością wystrój.
Na ścianach - co zrozumiałe i do przewidzenia - znajdziemy w ramkach zdjęcia Rowling i artykuły prasowe poświęcone kawiarni w jej kontekście...
najciekawsze jednak czeka nas w...
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
toalecie!
Podobno obsługa próbowała walczyć z tym procederem, ale w końcu się poddała. Dzięki temu dodatkową Potterową atrakcją "The Elephant House' są toalety (ściany, lustra, rury, wszystko!) pokryte cytatami z sagi czy złotymi myślami wiernych fanów. A wygląda to tak:
Selfie w lustrze w takim miejscu to must :D
Na szczęście poza napisami #paolorowlingejro można znaleźć i te lżejsze
A w męskiej - konkurencyjny fandom :D (Adam zrobił zdjęcie, żeby nie było)
Klimat generalnie całkiem przyjemny, a ja chyba pierwszy raz byłam w takim fanowskim miejscu, będąc jednocześnie sama nim żywotnie zainteresowana. Jest moc! :D
Cóż, ceny mają właściwie na Edynburg standardowe, a pojemności zdecydowanie przyzwoite - Adam wziął herbatę w małym czajniczku, którą się ostatecznie podzieliliśmy, a ja - po bandzie - czekoladę z marshmallowami i bitą śmietaną. Pewnie można się było tego spodziewać, ale czekolada okazała się raczej kakałkiem, a całość stanowczo przekraczała wszelkie akceptowalne dla mnie normy słodyczy, ale co tam, za Rowling!
"The Elephant House" nie jest jednak jedynym miejscem w Edynburgu, gdzie pamięta się o Rowling. Za oczywiste zasługi dla miasta dorobiła się Edinburgh Award w takiej oto postaci:
Co tu kryć - w swej ignorancji jechałam do miasta z zamkiem, z którego jest daleko do Loch Ness, a ostatecznie odwiedziłam miasto, w którym narodziło się zjawisko towarzyszące mi w nie tylko - ekhem - młodzieńczych latach. Tu Alot kończy wpis, bo się wzruszył. Potteromaniacy wszystkich krajów łączcie się! I odwiedzajcie Edynburg!
PS. Wpis dedykowany Adamowi.
PPS. Tak, wiem, że nie ma zdjęcia Toma Riddle'a, ale musiałam sobie coś zostawić na kolejny raz :)