czwartek, 25 września 2014

Babskie Tajpej

... czyli co znajdzie dla siebie w Tajpej płeć piękna - subiektywnie i wybiórczo :D

1. Zakupy!

No cóż, w epoce zalewającego nas zewsząd dobra "made in china" nie powinno dziwić, że nabycie fatałaszków i innych akcesoriów w dobrej cenie nie jest na Tajwanie trudne (wiem, że to nie Chiny, ale rozumiecie o co cho). Jakość to oczywiście pytanie kolejne i frapujące, ale często miałam wrażenie, że zakupione przeze mnie i znajomych fanty wcale nie odbiegały materiałem czy poziomem wykonania od tego, co można upolować w polskich sieciówkach, a ceny - zdecydowanie przedstawiały się konkurencyjnie, choć oczywiście bywają miejsca droższe i tańsze, warto też się potargować.

Do tego dochodzi oczywiście jeszcze cała paleta kosmetyków, w których firmy azjatyckie wiodą prym. Nie jestem tutaj ekspertką, ale też dokonałam kilku odkryć i - a jakże - zakupów, szczególnie marki Etude House, którą pokochałam głównie za BB kremy i owocowe maseczki, wszystko w przystępnych cenach, często dodatkowo obniżonych z racji kolejnych promocji.

Oto jeden z moich ulubieńców - przed wyjazdem pojawił się w nowej, ulepszonej wersji i ona to właśnie przyjechała ze mną do Polski ;)


Jeśli chodzi o torebki - bezkonkurencyjną okazała się marka PG Mall, za pośrednictwem której nabyłam sporo cudeniek, dla siebie, rodziny i znajomych. Najdroższa kosztowała mnie bodajże około 50 zł. Wszystkie jak dotąd okazały się praktyczne, ładne i nad wyraz wytrzymałe, na czele z pomarańczowym "transformersem" (torebko-plecak), który przewiózł z Tajwanu do Polski ponad 10 kg papierów wszelakich, nie tracąc przy tym wdzięku i.. uszu. Wybór jest naprawdę ogromny - i wielkości, i fasony, i style - można odnaleźć i pokazywaną już torebkę-kota dla młodszych i starszych dziewczynek, i - poważną aktówkę na dokumenty, której nie powstydziłaby się poważna bizneswoman o ile nie przywiązuje wagi do marek, znajdą się też walizki, plecaki, portfele i różne breloczki czy ozdóbki, które można do torebek przytwierdzić, nadając im indywidualny charakter.

Dla zainteresowanych - strona z tymi cudownymi torebkami, która jak na złość w zasadzie codziennie prezentuje jakieś promocje i mniej więcej co tydzień reklamuje nowe modele (polskie ceny otrzymujemy dzieląc przez 10).

Powyżej wnętrze sklepu PG Mall na naszym cudownym Ximenie. Dodatkową wspaniałą opcją była możliwość zamówienia torebek online z bezpłatną dostawą do wybranego sklepu - grzech nie skorzystać!


Buty... Cóż, nie jestem zbyt "buciana", nie mogłam jednak nie docenić i nie skorzystać z faktu, że nawet na modnym Ximenie płaciłam za obuwie między 20 a 40 zł. I owszem, żadna z tych par nie dojechała do Polski, ale eksploatowałam je intensywnie, w zmiennych warunkach pogodowych, obfitujących - jak pamiętamy - i w upały, i w tajfuny, nie spodziewałam się za wiele i nie miałam przynajmniej o to żalu i pretensji. Tak pojętą sezonowość zakupów mogę przełknąć. Naturalnie, dało się je kupić i taniej, droższe modele też były obecne, ale zbyt tanie - nie wzbudzały mojego zaufania, droższe - wiedziałam, że i tak najprawdopodobniej ich nie zabiorę. Ponownie - paleta niezrównana, choć szczególnie sporo było wszelakiego rodzaju koturnów, być może ze względu na, na ogół, nieimponujący wzrost Azjatek, dużo było też kokardek, cekinów etc., co też niejednokrotnie powstrzymało mnie przed zakupem.:P

Ciuchy... To już jest temat rzeka. Przyznaję, że początkowo byłam dość sceptyczna, głównie z powodu nieoszałamiających funduszy, którymi dysponowałam (a wiedziałam, że rozmiarowo pasować będzie na mnie prawie wszystko, więc ryzyko bankructwa spore) i z uwagi na obawy o jakość dostępnych wszem i wobec fatałaszków.

Pierwsze kroki kierowałam zatem do Uniqlo, jednego z moich ulubionych sklepów, który pokochałam jeszcze w Japonii (do dziś mam parę kupionych u nich dżinsów, które dopiero w zeszłym tygodniu nieco się przetarły w miejscu, o którym nie wypada wspominać). Prezentuje on ubrania codzienne, dobrej jakości i w przystępnych cenach. Ma częste promocje (najdroższy zakup u nich kosztował mnie 40 zł) i... przymierzalnie! Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że powszechną praktyką w sklepach odzieżowych na Tajwanie jest nieinwestowanie w te pokoiki z lustrami. Często natomiast można nietrafiony zakup wymienić na coś innego (o zwrocie pieniędzy nie słyszałam, ale nie wykluczam).Przy czym słowo "sklep" jest tu trochę na wyrost...

Kupuje się zatem nieco w ciemno, za to naprawdę w okazyjnych cenach. A jakość? Jak się okazuje bardzo różna... Dużo tandety, kiczu i poliestru, ale nie tak znowu trudno złowić coś całkiem porządnego, co zachowa swój kształt i kolor nawet po kilku praniach. Tak więc po moich początkowych oporach, poddałam się (jak niegdyś w WonderREXie w Tsukubie i Primarku w Barcelonie) zakupowemu szaleństwu i ostatecznie lwią część mojego końcowego bagażu stanowiły właśnie ubrania. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że w zasadzie ze wszystkich zakupów jestem zadowolona, nadal noszę, na ogół są też w miarę oryginalne (jak np. chyba jedyny będący w moim posiadaniu przedmiot z Hello Kitty - szara tunika bez rękawów), co naturalnie utrudnia ich późniejsze zestawianie :P Na szczęście są jeszcze uniwersalne sukienki...

Gdzie natomiast tych wspomnianych bez-przymierzalniowych przybytków szukać? Prawie wszędzie. I na Ximenie, i - rzecz jasna - na night marketach, i w przejściach podziemnych, np. przy Main Station, ale każdy kto zabawił w Tajpej choć weekend na pewno słyszał o Wufenpu - całej dzielnicy rozciągającej się mniej więcej między stacją metra Houshanpi a dworcem kolejowym Songshan. To po prostu plątanina uliczek zastawionych straganami z - w większości - ubraniami. I uwierzcie mi - nie można przejść tam, niczego nie kupując. Pewnego dnia miałyśmy z Petrą tylko skrócić sobie tamtędy drogę, udając się na wieczorną przekąskę, ale - o losie - tak się jakoś złożyło, że chyba na połowie stoisk mnóstwo fantów miało cenę 10 zł albo nawet mniej. Zawsze można tam też naleźć promocję typu: 1 szt. - 30 zł, 2 szt. - 50 etc. Jednym słowem - niebezpieczeństwo! Oczywiście znajdzie się tam też cała gama dodatków, akcesoriów, są tez ubranka dla dzieci i - jak to na Tajwanie - stragany z przekąskami i napojami, co by w tym zakupowym szale nie paść.

Dziewczęta jeszcze nieświadome, ile pieniędzy wydadzą tego wieczora...

Zdjęcie mało wyraźne, ale tak to wygląda - wąskie, tłoczne, omal zadaszone alejki (o tym "omal" boleśnie przekonujemy się, gdy pada) i... oczopląs gwarantowany



2. Babski wypad.

Skoro już przywdziałyśmy nasze najnowsze zdobycze, a lico zdobi nieskazitelna tapeta - można ruszyć w miasto! Zresztą Ono tylko na to czeka i kusi całym morzem możliwości, od tych najbardziej niewinnych po te nieco bardziej szalone..

Wiadomo, że nie ma jak kawa i ciacho. Słynne są urokliwe (i nieco kosztowne) kawiarenki okolic Dongmen, zawsze można skusić się na całkiem przyjemne sieciówki jak np. Dante (o ile nie jest się prawdziwym kawoszem, ja nie jestem), ale Alot poleca Wam szczególnie jedno miejsce, w którym na pewno nie zabraknie tematów do rozmowy - Starbucks. Na Ximenie. Nie, oczy Was nie mylą. Skąd pomysł, żeby polecać to ucieleśnienie masówki, McDonalda wśród kawiarni? Ze względu na widok! Owszem, jest Starbucks w Taipei 101. Ba, na pewno jest wiele innych kawiarni z jeszcze innymi intrygującymi krajobrazami na wyciągnięcie ręki. W tej jednak można usiąść przy ławie, spoglądając wprost  na jedno z drobnych skrzyżowań Ximenu, wiecznie zatłoczonego. A że Ximen to dzielnica młodych i kreatywnych, zawsze znajdzie się jakieś ciekawe "zjawisko" do obgadania. A przecież nie ma jak ploteczki i komentowanie "stylizacji" (jak ja nie znoszę tego słowa!). Oczywiście to taka propozycja z przymrużeniem oka - mnie urzekło miejsce (już nieważne jaki ma szyld), z którego można nieskrępowanie prowadzić obserwację tętniącego życiem Tajpej. A ze przy okazji znajduje się blisko mojego lokum i nie jest astronomicznie drogie... :)

O ciachach w postaci niezrównanych cupcake'ów była już mowa. Można się jednak załapać na inne łakocie...
Tutaj mamy i słodkości z cukierni uformowane w kopczyk lub wtłoczone do mini kufelka, a także słynny xue hua bing - lód (taki zwykły, bez smaku lub zastąpiony zmrożonymi płatami mleka kondensowanego), na którym ułożone są owoce, polewy i wszelkie inne dodatki, jakie sobie wybierzemy, poniżej w zbliżeniu:


Tutaj w wersji bardziej kanonicznej..
A powyżej opcja deluxe serwowana na Green Island - w muszli!


Porcja takiego deseru zazwyczaj słuszna - starcza na dwie osoby, koszt w miejscach turystycznych (jak Ximen czy Jongkang Jie): 15 - 18 zł. Nad słodyczami tajwańskimi nie będę się jednak za bardzo rozwodzić, bo dla mnie zwykle są zbyt słodkie :P Bezkonkurencyjnym pozostaje taiwan beer o smaku mango :P


Ale panie mogą mieć też ochotę na coś bardziej wytrawnego... Jakoś tak się złożyło, że w pobliżu wspomnianej już mekki zakupoholiczek - Wufenpu, znajduje się Market Rao He, specjalizujący się we wszystkim co nie jest ubraniami, ze wskazaniem na smakołyki wszelakie. Po drodze nań natknąć można się na spektakularnie oświetloną świątynię Songshan...

A na samym markecie robota wre.. 

Można by opowiadać godzinami o rozkoszach podniebienia, jakich można doznać na tym i innych tajwańskich marketach...

Ja jednak polecę Wam dziś jeden przysmak z RaoHe o korzeniach - o ironio - japońskich, a mianowicie: okonomiyaki w stylu osakańskim! Zaczyna się od pustej płyty... 

..ale już niedługo ląduje na niej mączno-kapuściana masa, do której wbijane są jajka..

..całość jest następnie dzielona na kwadraciki, odwracane co jakiś czas i dopieszczane.. 

..przykryte następnie wybraną gamą dodatków w towarzystwie sosów (zielony to wasabi), dając taki oto efekt końcowy! 

Nic dziwnego, że humory dopisują ;) 


Poza street foodem w Tajpej zawsze można znaleźć przytulną knajpkę serwującą mniej lub bardziej dietetyczne menu. Na przyjemny pub czy klub tez można trafić, a jeśli dodatkowo posługujecie się choć trochę chińskim, jest szansa na drinka i kulturalną rozmowę, bo - wierzcie lub nie - zdarzają się nie aż tak nieśmiali Tajwańczycy ;)

i trochę mniej ;)


Tu już w miejscowym pubie, gdzie cztery nie-Tajwanki w tym dwie białe twarze okazały się nie lada atrakcją :D

A poniżej japoński pub z efektowną sziszą w znajomym paryskim kształcie

W tym miejscu chciałabym wspomnieć o moim ulubionym tanecznym miejscu w Tajpej - klubie "1001 nights", w którym wreszcie po tylu miesiącach poszukiwań trafiłam na właściwą muzykę i sympatyczną atmosferę z mniejszym natężeniem plastiku. Jakieś 3 tygodnie przed wyjazdem, ale lepiej późno niż wcale ;)

3. Jeśli nie Tajpej to co?

Żeby nie było, że płeć piękna żyje tylko szeroko pojętą konsumpcją, a z racji tego, że wiele innych atrakcji stolicy zostało już przeze mnie opisanych, wspomnę o dwóch ciekawych miejscach położonych niedaleko Tajpej, które mogą być celem zgoła niewysiłkowego babskiego wypadu.

Pierwsze z nich to północne rubieże Tajwanu, niezwykle malownicze i fotogeniczne ;)





Drugie zaś to Shifen, gdzie znajduje się piękny wodospad nazywany tajwańską Niagarą, a oprócz tego można wypuścić w niebo lampiony z własnoręcznie zapisanymi na nich życzeniami. Proces ten jest o tyle ciekawy, iż odbywa się na torach, po których wciąż od czasu do czasu jeżdżą pociągi. To się nazywa atrakcja turystyczna!

Stacja w Shifen, nawet w deszczu wygląda malowniczo

A oto już "Niagara" 

Jak widać, na sesję się nadaje ;) 


Droga powrotna wiedzie częściowo po torach, częściowo - mostami 

A tu już centrum Shifen skupionego po obu stronach torów

Trwają prace nad lampionami 

Swój też posłałyśmy w świat 

Jest więc satysfakcja i.. focia na fejsika :D


Ale oto nadciąga pociąg!


..i na chwilę trzeba się zwinąć ;) 

Na koniec można wybrać się jeszcze na pobliski, kolorowo oświetlony most wiszący...

A następnie wrócić do Tajpej, cała wyprawa zajmuje zaledwie kilka godzin, w sam raz na popołudnie, najlepiej w tygodniu, żeby uniknąć tłumów ;)



To oczywiście tylko kilka z możliwości, trochę stereotypowych zresztą, jakie rozciąga przed paniami tajwańska stolica. Bez względu na to, na co akurat macie ochotę, ze swojej strony zapewniam, że zawsze dobrze się bawiłam i nie miałam kłopotów z wymyśleniem sposobu spędzenia wieczoru czy pozbycia się chandry i to bez nadszarpywania budżetu ;)
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz