Chwilę mnie nie było, więc możecie się domyślać, że coś się działo :)
W ciągu ostatniego miesiąca między innymi:
- przeprowadziłam się
- byłam na spotkaniu dla ekspatów w Zurychu
- zostawiłam laptopa w miejscu publicznym (odzyskany, nie martwcie się)
- rozgryzłam (chyba) lokalny system segregacji odpadów
- byłam w pocztówkowych szwajcarskich górach i na basenie
- skorzystałam (więcej niż raz, żeby nie było) z publicznej pralni w moim nowym budynku
- delektowałam się powitalnym poczęstunkiem od sąsiadów
- przetrwałam perturbacje z internetem
A to nie wszystko!
Dziś skupmy się jednak na samej przeprowadzce i związanymi z nią tematami, bo to zdecydowanie największe wydarzenie miesiąca.
|
Widok z mojego balkonu - nadchodzi deszcz... |
Odkąd uzyskałam pozytywną odpowiedź w sprawie mieszkania, wiedziałam, że czeka mnie załatwienie kilku spraw: ubezpieczenie, internet, meldunek, koordynacja przeprowadzki i transportu rzeczy z Polski... A na koniec przeniesienie tych "paru drobiazgów", które ze mną przyjechały.
Na przeprowadzkę na szczęście przysługuje dzień wolny od pracy, ale pewnie przydałoby się nawet więcej, kto się kiedykolwiek przeprowadzał, ten wie... Do tego 25 sierpnia był straszliwy upał, w sam raz na dźwiganie walizek. Ale po kolei...
UBEZPIECZENIE MIESZKANIA
Jak zwykle w takich tematach - opcji i widełek jest sporo. Standardem jest nie tylko ubezpieczenie od nieprzewidzianych awarii, ale też od rażącego zaniedbania ze strony lokatora. Ubezpieczenie musiałam mieć ogarnięte przed przeprowadzką, choć ostatecznie opłaciłam je nieco później, bo za pierwszym razem źle je obliczono.
PROTOKÓŁ, CZYLI ZDANIE I PRZEJĘCIE MIESZKANIA
Moja ulubiona część :D
Kiedy w dniu przeprowadzki dotarłam na miejsce, najpierw zaliczyłam obchód z ówczesną lokatorką - obejrzałyśmy dokładnie wszystkie pomieszczenia, zwracając uwagę na wszelkie niedoskonałości, które ujęte są w specjalnym protokole. Jako wady zastane, nie wpłyną na odzyskanie depozytu przy wyprowadzce.
Po jakiś 30 minutach dołączyła właścicielka, która ruszyła w dokładnie ten sam obchód, jeszcze raz wszystko oglądając i porównując z protokołem spisanym w dniu wprowadzki pani W.
Następnie miał miejsce obchód numer 3 - już ze mną jako nową lokatorką. W blankiecie uzupełnianym długopisem przez kalkę - żeby była kopia dla nas obu - zostały odnotowane wszelkie istniejące usterki.
|
Ślady po blokadzie dziecięcej na ramie okiennej zostały wpisane do protokołu |
W formularzu znajduje się też informacja, jakie koszty wynajmu ponosiła poprzednia lokatorka - żeby nie było specjalnych rozbieżności. I rzeczywiście, płacę niewiele więcej, bardziej ze względu na nadpłatę za wodę/ogrzewanie, która zostanie potem rozliczona, w zależności od rzeczywistego zużycia.
Niestety, w toku obchodu okazało się, że mieszkanie nie jest lśniąco czyste i lokatorka będzie musiała wrócić, żeby posprzątać, albo chociaż wynajmie ekipę za parę setek franków, bo tak nie może być!
Odrobinkę przerażona tak skrupulatnym obrotem sprawy zostałam poinformowana o kolejnych 14 dniach, w czasie których mogę wciąż zgłosić odnalezione usterki, typu rysa na parkiecie, smuga na wannie etc.
|
Ten ubytek emalii koniecznie trzeba naprawić! |
Czekała mnie też wizyta fachowców, którzy przykładowo przykleją nową uszczelkę u doły parawanu nawannowego, albo nałożą nową warstwę emalii, żeby wszystko było idealnie...Nie ma żartów! Zrobiłam więc dodatkowe zdjęcia w czasie tych 14 dni i właścicielka przyszła ponownie. Była jednak wtedy o wiele bardziej wyrozumiała i uznała, że większość tych usterek to normalne zużycie i nie trzeba ich dopisywać do protokołu. Zdjęcia sobie zostawię i tak, żeby nie było ;)
KOSZTY
Jeszcze przed przeprowadzką musiałam zapłacić depozyt - 5.000 CHF. Jak to w Szwajcarii, z otwarciem konta depozytowego łączyła się papierologia - najpierw razem z właścicielką musiałyśmy wypełnić i podpisać papierowy formularz. Potem należało go wysłać listem. W odpowiedzi otrzymałam 3 (słownie: trzy!) koperty - 1.z informacją o otwarciu konta, 2.z rachunkiem za sam depozyt i 3.z odrębnym rachunkiem za koszt otwarcia konta: 50 CHF. Wszystkie przyszły tego samego dnia, ale zapakowane oddzielnie...
|
Moja kolekcja kopert, jeszcze z Zurychu |
Czekała mnie jeszcze opłata za meble odkupione od poprzedniej lokatorki i za czynsz za ostatni tydzień sierpnia - tę kwotę udało mi się obniżyć, bo postanowiłam sama wysprzątać mieszkanie, a nie czekać na kolejne wizyty ekipy sprzątającej. Pewnie zaniżyłam koszt swoich usług, ale i tak bym wolała sama po swojemu ogarnąć.
TRANSPORT DOBYTKU
Ten z Polski poszedł niesamowicie sprawnie (zdecydowanie polecam firmę "SantaFe") - dwóch dzielnych panów przyjechało już następnego dnia, 26 sierpnia. Wnieśli kartony, skręcili meble i ustawili w wybranych miejscach.
Odrobinkę gorzej poszło mi z przewozem rzeczy z Zurychu - mogłam poprosić kogoś o pomoc, ale chciałam być dzielna. ;) Skończyło się na 3 kursach pociagiem, ostatni o 23ciej, jak już wspomniałam - w sprzyjających roztopieniu warunkach atmosferycznych. Najważniejsze, że się udało jednego dnia i z głowy:) Mimo wyśmienitej lokalizacji, za zurychskim mieszkaniem jakoś nie tęsknię - przechodziłam niedawno i choć już inne nazwisko widnieje na mojej dawnej skrzynce pocztowej, łza w oku się nie zakręciła - ot, życie! Na pewno jestem wdzięczna za tak cieplarniane warunki na starcie, ale lepiej być już "na swoim".
MELDUNEK
W teorii - prosta sprawa. Jest link, można - o dziwo! - wszystko załatwić prosto i bez papierów. Trzeba się wyrejestrować z Zurychu i zameldować w nowej miejscowości. W praktyce: formularz jest dość obszerny, wymaga chyba wszelkich możliwych personalnych informacji, załączników i dokumentów, łącznie z kartą ubezpieczenia zdrowotnego, której jeszcze nie mam. Ciekawe było, że po wpisaniu mojego nowego adresu, pojawiła się rozwijana lista wszystkich mieszkań w tym budynku, mogłam się więc nieco więcej dowiedzieć o metrażu sąsiadów i jeszcze bardziej docenić własny ;)
Kiedy już uporałam się z formularzem i zapłaciłam symboliczne 70 CHF (!), dostałam jeszcze mailowo prośbę o akt ślubu (nie musiałam go tłumaczyć ani wysyłać pocztą!) i kopię mojego pozwolenia na pobyt. Ostatecznie otrzymałam papierowe - jakżeby inaczej! - zaświadczenie o zameldowaniu, wraz z listem powitalnym, kuponem na 10 CHF do wykorzystania w lokalnych sklepach i informacją o spotkaniu integracyjnym w lecie... 2023 :D Już wpisuję w kalendarz! Dostałam też formularz, który mogę wypełnić i - rzecz jasna - odesłać pocztą, jeśli chciałabym nawiązać kontakt z osobami w sąsiedztwie, które mówią w moim ojczystym języku.
No i tak, utyskuję złośliwie na komunikację pocztą, ale tak między nami - z wypiekami na twarzy sprawdzam codziennie skrzynkę ;) Zwykle czeka tam komunikacja na temat nadchodzącego referendum, w którym i tak nie mogę zagłosować, albo list od kolejnej fundacji, która chętnie przytuli moją darowiznę. Skrzynka zatem rzadko kiedy jest pusta, ku mojej wielkiej uciesze.
INTERNET
O ile o prąd czy wodę nie muszę się martwić - wodę opłacam w czynszu, a w sprawie prądu sami mnie znajdą (podobnie ma się rzecz z abonamentem TV, od którego nie można się wymigać, nawet jeśli nie posiada się telewizora, 335 CHF rocznie poszło...), o tyle internet zależy już tylko ode mnie - jaka firma, jaka oferta etc. Zwłaszcza że do mojego nowego M w zasadzie każda z wiodących firm może doprowadzić usługę. Nie mieszkam na końcu świata, mówimy o Szwajcarii, więc nie spodziewałam się tego, co miało mnie czekać...
W skrócie: po 14 dniach walki rozwiązałam umowę z jedną firmą i zawarłam kolejną - tym razem zakończoną sukcesem, ale 3 tygodnie nie miałam internetu w domu, poza - na szczęście - komórką pracową. Dobrze, że kilka książek z Polski dojechało... Miesięczny koszt, niby promocyjny: 39,90 CHF.
STOSUNKI SĄSIEDZKIE
Odkąd dowiedziałam się o czekającej mnie przeprowadzce do Szwajcarii, nasłuchałam się zewsząd tych samych komentarzy - jacy to Szwajcarzy są mili i uprzejmi w codziennych kontaktach, ale za to - jak trudno z nimi nawiązać głębszą relację, wyjść poza ramy "dzień dobry" i "co słychać". I to pewnie prawda, choć na razie tak bardzo mi to nie doskwiera, bo mam pewne grono znajomych z pracy i regularne kontakty z Polską, ale wciąż - powitano mnie tu bardzo serdecznie. Już drugiego wieczoru odwiedzili mnie sąsiedzi z parteru (rodzina właścicielki budynku) z domowym wypiekiem i ofertą zamontowania lamp w sypialniach (tego usługa przeprowadzkowa nie obejmuje). W dodatku - mówiący po angielsku :)
|
Domowy wypiek w serwetce, przewiązany wstążeczką |
Od tamtej pory zdążyłam się już zrewanżować polskimi słodyczami, a potem dostać kolejny poczęstunek - smakowitą kanapkę na kolację. Już planuję "zemstę" ;)
Udaje mi się też na podstawowym poziomie dogadać z inną sąsiadką z parteru - starszą panią, która mówi tylko po szwajcarsku, za to widząc mnie z wielką walizą, otworzyła drzwi domofonem i poinstruowała, jak je ustawić, żeby się nie zamykały i żebym mogła spokojnie wtaszczyć toboły. Na co dzień rzeczywiście miło jest mijać uśmiechniętych ludzi, którzy pozdrowią czy życzą smacznego, kiedy kończę w drodze kanapkę. Trochę mi to przypomina Japonię, gdzie też ciężko przebić się za jakże uśmiechniętą i kłaniającą się fasadę, ale w codziennym funkcjonowaniu jest to dość sympatyczne.
A, Maennedorf to miejscowość opanowana przez koty, na co oczywiście nie narzekam i posłusznie głaszczę kocie grzbiety, jeśli podejdą i wyrażą na to ochotę - jestem tylko człowiekiem, znam swoje miejsce w kocim wszechświecie.
MOŻE NIEKOMFORTOWY, ALE NIEUNIKNIONY TEMAT: ŚMIECI
Udało mi się - bo i bez tego ani rusz - dowiedzieć więcej o systemie segregacji odpadów, zwłaszcza: gdzie zdobyć specjalne naklejki na worki ze zmieszanymi :D Tak tu działa opłata za wywóz śmieci: na każdy worek należy nakleić odpowiednią, zakupioną wcześniej w danej miejscowości (każda ma swoje) naklejkę (jedną lub więcej, jeśli worek jest większy). Płacę zatem za każdy worek osobno, tylko za swoje własne, tylko tyle, ile rzeczywiście zapełniłam.
Pozostałe odpady należy oczywiście segregować - jest sporo kategorii, wiadomo, szkło sortuje się kolorami na przykład. Nie było to takie oczywiste na początku, bo zasady są tu nieco inne niż w Polsce.
Przy budynkach mieszkalnych są zwykle tylko kosze na bio i zmieszane, a całą resztę zanosi się do odpowiednich punktów, które mimo że są wolno stojącymi i ogólnodostępnymi 24/7 pojemnikami, mają określone "godziny otwarcia", od poniedziałku do soboty, w tygodniu do 20, w sobotę do 18, z przerwą na lunch 12-13. W niedzielę i święta śmieci się nie wynosi, przynajmniej zgodnie z zasadami ;)
Butelki PET można zanieść do marketów (typu Aldi czy Migros), gdzie znajdują się - nieraz nieźle ukryte - kosze.
Niektóre z odpadów, na przykład kartony, zbiera się tylko w określone dni w miesiącu, zgodnie z kalendarzem. Raczej się tych dni nie przegapi - łatwo zauważyć, kiedy wszyscy sąsiedzi wystawiają przed drzwi pudła. Łatwo też wtedy porównać, czy dobrze się zinterpretowało wytyczne - jeśli sąsiad wystawił karton po płatkach, to ja też mogę ;)
PRALNIA
Na koniec gratka i kolejna szwajcarska ciekawostka, przed którą mnie ostrzegano - wspólna pralnia w piwnicy! Rzeczywiście, w wielu mieszkaniach, które oglądałam, na żywo czy tylko w internecie, nie ma pralki i korzysta się ze wspólnej, na zmianę z sąsiadami. Tak jest i w moim budynku, ale póki co zupełnie mi ten system nie doskwiera. Nie ma, jak gdzieniegdzie, określonego kalendarza, nie muszę walczyć o wolne miejsce z dziesiątkami lokatorów, wciąż jest dla mnie atrakcją, że muszę zabrać ze sobą specjalny "klucz", dzięki któremu płacę tylko za prąd, który sama zużyłam w trakcie swojego prania. Zresztą, zobaczcie sami!
Przyznaję - nie czuję się jeszcze w Szwajcarii jak w domu, góry za oknem wciąż wyglądają egzotycznie, ale zdecydowanie stopniowo się urządzam i odkrywam okolicę.
|
Okolica. Poznajcie się. |
W ubiegły weekend byłam na lokalnym mini-festynie i na spacerze do sąsiedniej miejscowości, a tam...
|
Mój nowy sąsiad - Obelix!
|
Trochę martwi mnie pusta przestrzeń po Asterixie, ale może też wybrał się na przechadzkę?
Nie winiłabym go. Serdecznie zapraszam, jeśli macie ochotę go wspólnie poszukać ;)